KRYZYS DUCHA

CZŁOWIEK, KTÓRY POWSTAŁ Z TORÓW

Poniższy artykuł jest zaczerpnięty ze strony o zaginionych (LINK!). Każdego dnia obserwujemy na ulicy ludzi bezdomnych, kalekich... czasami wspomożemy kogoś drobną monetą, najczęściej ignorujemy. A może warto się zatrzymać i poznać głębiej jaka przyczyna doprowadziła tą osobę do takiej sytuacji. Może w jakiś sposób będziemy umieli wyprowadzić "kogoś" z jego nędzy?

Poczuł, że wreszcie coś ma: imię. Trzy litery, niby niewiele, a pozwalają człowiekowi poczuć się kimś.

edziemy z Janem nad morze. Chcemy, by ucieszył się jego widokiem, stanął stopą na rozgrzanej plaży, posłuchał fal, posmakował wody. Morza nie sposób zapomnieć, na to po cichu liczymy, morze każdy pamięta. Mijamy przedmieścia Warszawy, potem Mławę, Olsztynek. Janek nie odrywa nosa od szyby, tak ciekawią go mazurskie lasy, jeziora, inne domy, ludzie, krajobrazy. Mówimy mu trochę o historii: pierwsza wojna, druga, Hitler, Stalin, komunizm, ale Janek słyszy te słowa po raz pierwszy. Rozmawiamy o samochodach. Janek sądzi, że jeżdżą po drogach od zawsze. I, że drogi są od zawsze, mosty, słupy elektryczne, latarnie w miasteczkach. W głowie mu się nie mieści, kiedy opowiadamy, że dawniej ludzie jeździli furmankami po błotnistych gościńcach, a te furmanki miały drewniane koła. A jeszcze dawniej - teraz Janek łapie się już za głowę - ludzie wcale koła nie znali.

Na stacji benzynowej bierzemy paliwo i pieniądze z bankomatu. Janek myśli, że i bankomaty istnieją od początku ludzkości. I pieniądze. I samoobsługowy ekspres do kawy, który stoi w barze. Trzeba nacisnąć odpowiednie guziki, by dostać kawę, taką jaką się lubi. Janek rwie się do kolorowej maszyny, nigdy czegoś takiego nie widział. Ostrożnie naciska espresso, potem mały cukier. Leci kawa. Uśmiech na twarzy Janka (a nieczęsto się uśmiecha) to dla nas wielka radość. Bo Janek jest naszym dzieckiem, choć to już nie maleństwo, blisko metr osiemdziesiąt wzrostu. Prawdę mówiąc: jest starszy od większości z nas.
 

1.

Zadzwonił do nas, do Fundacji ITAKA, półtora roku temu, w marcu. Numer dostał od szefa. Szef gdzieś przeczytał, że ITAKA poszukuje zaginionych i przywraca tożsamość
tym, którzy nie pamiętają, kim są i skąd pochodzą. - Tam ci pomogą - powiedział do Janka.

Jan i z cyframi ma czasem kłopot, naciskał więc klawisze powoli: 654 70 70. Przy telefonie dyżurował Michał Czyżewski, wtedy jeszcze student psychologii, dziś już absolwent. Michał potrafi cierpliwie rozmawiać z tymi, którzy ze strachu albo z innych powodów mają problem z ułożeniem całego zdania. Janek powiedział, że nie wie, kim jest, i poprosił Michała o pomoc. Umówili się przed Halą Banacha. To miejsce na warszawskiej Ochocie Janek zna dobrze, tu czuje się bezpiecznie.

Relacja Michała z pierwszego spotkania z Janem, i z wielu późniejszych.

Pamięta, że ocknął się na żwirze, obok torów. - O Boże - powiedział do siebie. Wstał z trudem. Bolała go głowa, krwawiła z lewej strony (okolica skroniowo-ciemieniowo-potyliczna). Do dzisiaj ma tam pionową bliznę, długą na dziesięć centymetrów. Bolało go również w piersiach, szczególnie kiedy oddychał, miał chyba połamane żebra. Ruszył jakoś z miejsca, szedł prosto przed siebie, nie pamięta jak długo. Doszedł na dworzec (wtedy jeszcze nie wiedział, że jest to Dworzec Centralny w Warszawie). Spostrzegł punkt medyczny, pomyślał, że tutaj ktoś mu pomoże, ale się pomylił. Przepędzono go. Chciał zmyć krew z twarzy, z rąk, z ubrania. Wszedł do łazienki, spojrzał w lustro, zdziwił się. Nie znał człowieka w lustrze.

Był głodny. Szybko nauczył się, że za jedzenie trzeba płacić pieniędzmi, które ludzie wyjmują z toreb, torebek, aktówek albo z kieszeni. Miał kieszenie, więc sięgnął do nich, ale pieniędzy tam nie znalazł. Tylko zapalniczka była i metalowy aniołek. Tyle zostało z jego poprzedniego życia, od którego w jakiś niezrozumiały sposób jakaś okrutna siła postanowiła go odgrodzić, odizolować, odciąć. Nie miał dokumentów. Nie pamiętał niczego: ani swojej twarzy, koloru oczu, ani imienia, nazwiska, wieku, ani zawodu, adresu, wyglądu domu, ani twarzy matki, ojca, żony, dzieci (jeśli żonę i dzieci miał). Żadnych faktów z przeszłości, cienia jednego wspomnienia. Nie wiedział, gdzie jest, po co jest i dokąd ma iść. Widelec, kubek, grzebień - musiał sobie przypomnieć, do czego to wszystko służy. Jadł to, co podróżni zostawiali w barze na talerzach. Spał w poczekalniach, jeśli dworcowi policjanci mieli dobry humor. Bo kiedy mieli zły - wylatywał na mróz.

Kiedy to było? Kiedy Janek wstał z torów? Sześć, może osiem lat temu? Tego nie wiemy, bo Jan z trudem zapamiętuje i to, co działo się po przebudzeniu na żwirze.

Człowiek ma wiele rodzajów pamięci: jest pamięć świeża i pamięć dawna, długotrwała i krótkotrwała; deklaratywna (autobiograficzna i semantyczna) i proceduralna. Można mówić o pamięci operacyjnej, emocjonalnej. Jankowi wysiadły niemal wszystkie. Amputacja. Pamięta jedynie jakieś urywki, fragmenty, ścinki. Ale ma kłopoty z umiejscowieniem ich w czasie, przestrzeni. Nie zawsze wie, co było przed, a co było po. Czy było to blisko dworca, czy daleko. Bywają w pamięci Janka fragmenty dłuższe, nasycone nawet barwami, smakami, zapachami, w których jest upał albo jest ostry mróz. I są emocje. Janek pamięta jedynie te kawałki życia po przebudzeniu, które wiążą się z mocnymi uczuciami: strachem, niepokojem, lękiem, napięciem, upokorzeniem, brakiem nadziei, brakiem drugiego człowieka. Nie z radością, w życiu Janka nie było radości.

Na Dworzec Centralny przyjechali jacyś górale w poszukiwaniu pomocników na budowę. Spytali Janka, jak ma na imię, ale on wtedy jeszcze nie miał imienia: - Nie wiem - odpowiedział. - Nie wiesz? - zdziwił się któryś. - To niech ci będzie Jan.

Tamtą chwilę dobrze pamięta. Poczuł, że wreszcie coś ma: imię. Trzy litery, niby niewiele, a pozwalają człowiekowi poczuć się kimś. Za to Janek jest wdzięczny nieznajomym góralom.

Górale wyjaśnili Jankowi (a może już dowiedział się o tym wcześniej), że za pracę człowiek dostaje pieniądze. Chętnie się zgodził, kiedy mu ją zaproponowali. Wsiedli do samochodu, pojechali gdzieś pod Warszawę. Nosił tam cegły, siał piasek, mieszał cement, więcej nie potrafił. Po dwóch miesiącach (może po miesiącu, może po pięciu - tego nie jest pewny) budowa się skończyła.

Wrócił na dworzec. Niewiele z tamtego czasu może sobie przypomnieć, znowu jakieś strzępy, fragmenty. Na niedalekim placu (może dalekim - tego nie pamięta) właściciele sadów patrzyli na bezdomnych mężczyzn, wskazywali palcem: ty, ty i ty. Nie sprawdzali dowodów osobistych, nie pytali o nazwiska. Ładowali ludzi na żuka i do roboty.

Zrywał jabłka, spał gdzieś pod drzewem. Ale miał co jeść. Pieniędzy nie dostawał, widać pracodawca zorientował się, że z Jankiem jest coś nie tak: jąkał się, mówił cicho, nieskładnie, patrzył w ziemię. I nie pamiętał, kim jest. A takiemu można nie płacić. Wiele razy, kiedy prosił o zarobione pieniądze, szczuli go psami, grozili policją (wiedział z dworca, że policja to nic dobrego), kopali w tyłek: - Wypierdalaj! Te urywki Janek dobrze pamięta: narobił się w sadzie, na jednej budowie, drugiej, czwartej. Czasem tydzień, czasem miesiąc, półtora. Spał na podwórku bez dachu nad głową albo na skrawku betonu w jakiejś ciemnej komórce. Albo na dykcie, styropianie - to już wielki luksus. Koca nikt mu nigdy nie dał - byłby to dowód wielkiej ludzkiej dobroci, takie wzruszenie Janek by zapamiętał.

Pamięta co innego: - Weź wiadro i przynieś prądu - robotnicy na budowie wydawali mu takie polecenia. Janek brał wiadro, wychodził za płot, pytał ludzi we wsi, gdzie może prąd znaleźć, bo kazali mu przynieść całe wiadro. Ludzie śmiali się, aż przewracali się z tego śmiechu, nie wiedział dlaczego. Szedł dalej i dalej pytał. Czuł coraz większą rozpacz, tak to wspomina, coraz większe cierpienie duszy. Tak wielkie, jakiego dotąd nie znał: nie dało się go porównać z żadnym cierpieniem fizycznym. Według Janka był to dowód na to, że dusza istnieje.

Człowiek z amputowaną pamięcią nie należy do społeczeństwa, więc kiedy brakowało pracy i kiedy nie było mrozu Janek mieszkał w lesie. Robił sobie legowisko z gałęzi, przykrywał ogrodniczą folią znalezioną gdzieś na śmietniku. Taka folia nie jest zła: dobrze chroni przed zimnym wiatrem i gęstym deszczem.

Wiedział, gdzie może spać, a skąd powinien szybko odejść, bo Janek czuje miejsca. Nie wie, skąd ma tę umiejętność, ale jest przekonany, że są miejsca dobre i są miejsca złe: lasy, ale także mieszkania, domy. Miejsca dobre nie różnią się niczym szczególnym od miejsc, które Jan odczuwa jako złe. W lesie dobrym i w lesie złym tak samo rosną drzewa, krzaki, trawa, nie widać żadnej różnicy. Tylko Janek ją czuje i nigdy
nie wchodzi na negatywny teren. I nigdy o tym z ludźmi nie rozmawia - boi się, że uznają go za zupełnego wariata.

Jadł jagody, które rosły w dobrych miejscach, maliny, grzyby pieczone na ognisku. Wiedza, które są jadalne, a których jeść nie wolno, została mu z poprzedniego życia. Tak jak znajomość kolorów i pewność, że Bóg istnieje. Ale do tego, które zioła są dobre na rany, które odstraszają komary, a które powodują, że człowiek mniej śmierdzi - doszedł już sam.

Chodził po wioskach i prosił o możliwość skorzystania z hydrantu: umyje się na podwórku, ogoli, nie będzie przeszkadzał, przepierze rzeczy, włoży mokre, poczuje się dobrze. Według Janka nic nie jest tak straszne, ani głód, ani zimno, tylko własny zapach, którego nie możesz znieść. Trzeba dbać o siebie, nawet gdy jest już z tobą całkiem źle. Im bardziej się zaniedbujesz, tym bliżej ci do śmierci.

Pytał po wsiach, czy może porąbać drzewo, skosić trawę, coś przynieść, zanieść. Nie chciał pieniędzy, chciał jedzenia. Życie nauczyło go w tych sprawach ograniczonego zaufania: lepiej zjeść od razu, niż czekać na wynagrodzenie. Radził sobie także wtedy, gdy nikt nie chciał dać talerza zupy. Przetrwanie dawał las, a kiedy przyszła zima - śmietniki. Nie raz, nie dwa Janek wyciągał ze śmietnika suchy nadpleśniały chleb, maczał go w kałuży i jadł. Wolał tak, niż kraść.

Nie pamięta, kiedy znowu trafił na budowę. Znowu nosił cement, cegły, siał piasek. Przyglądał mu się właściciel firmy budowlanej. Spostrzegł, że Janek jest punktualny, sumienny, solidny, pracowity i - w przeciwieństwie do wielu innych robotników - nie pije. Ani łyka piwka, wódki, nic. Postanowił Janka przyuczyć do bardziej skomplikowanych prac. Postawił go przy murarzu i pod jego okiem kazał murować. Przy glazurniku - kłaść glazurę. Ciężko szło. Wyszło źle, nierówno, musiał wszystko rozwalać i jeszcze raz stawiać. Dziś potrafi murować, jak mało kto. Bo u Jana, cokolwiek się stało z jego głową, zachowana została zdolność uczenia się. Dlatego dziś całkiem nieźle czyta (a miał z tym kłopoty), z pisaniem wciąż nie najlepiej, za to dobrze mu idzie z liczeniem.

Właściciel firmy załatwił Jankowi mieszkanie pod Warszawą - pokój u samotnej starszej pani. Dał stałą pracę. Na czarno, no bo jak zatrudnić kogoś, kto ma tylko imię (nadane przez jakichś nieznajomych górali), nie ma nazwiska, adresu, PESEL-u, NIP-u i wszystkich innych numerów, które czynią człowieka kimś.

Poza szefem, jego żoną i kilkoma pracownikami firmy budowlanej Janek nie miał żadnych znajomych.


2.

Janek dziś:

Szef dał Jankowi numer telefonu do ITAKI. Michał zrobił Jankowi zdjęcie. Sprawdziliśmy, czy nie jest jednym z tych, których poszukujemy. Nie był.

Sprawdziliśmy, czy poszukuje go policja: jako zaginionego. Nie.

Jako przestępcę? Nie, w rejestrach linii papilarnych nie ma odcisków jego palców (ucieszył się, odetchnął).

Policjanci zarejestrowali Janka jako mężczyznę N.N. Włosy krótkie, proste; sylwetka szczupła, wysmukła; nos duży; uszy duże, przylegające itd. Obiecali wyjaśnić, kim jest.

I my się staramy. Pokazaliśmy Janka w "Gazecie Wyborczej", w telewizji, na naszej stronie internetowej
www.zaginieni.pl. Byliśmy przekonani, że szybko rozwiążemy sprawę: zgłoszą się jacyś bliscy, dalsi krewni, sąsiedzi. Tak zwykle bywa z ludźmi o nieznanej tożsamości: ktoś ich szuka, ktoś się o nich martwi, ktoś na nich czeka.

Tymczasem Michał postanowił pomęczyć Jana kilkugodzinnym badaniem neuropsychologicznym. Zadawał mu wiele pytań, robił rozmaite testy, kazał układać klocki, powtarzać cyfry, porządkować obrazki. Liczył Jankowi sekundy, odpowiedzi poprawne, błędy. Postawił wnioski, które w skrócie brzmiały tak: uraz głowy mógł doprowadzić do lewostronnego lub obustronnego uszkodzenia przyśrodkowych części płatów skroniowych i wzgórza. Prawdopodobne uszkodzenie struktur hipokampa. Prawdopodobne uszkodzenie bocznej kory skroniowej. Wszystko to, zdaniem Michała, powinien zweryfikować neurolog, po specjalistycznych badaniach.

Chcieliśmy o tym wszystkim powiedzieć rodzinie Janka, ale nikt się po niego nie zgłosił.

Pojawiła się ważna informacja: Janek mógł być kierowcą Miejskich Zakładów Autobusowych w Warszawie. Tak się wydaje człowiekowi, który kiedyś był instruktorem jazdy w MZA. Instruktor - nazywa się Adam Piekarski - dostał od nas zdjęcie Janka, sam obiecał je zeskanować i przygotować plakaty. Powiesił je w zajezdniach, w dyspozytorniach, w biurach.

Poprosiliśmy o zgodę na przejrzenie archiwów MZA, do pomocy zgłosili się chętni wolontariusze. Ale szybko musieliśmy zrezygnować z naszych zamiarów: archiwum jest niekompletne, częściowo zalane, w aktach osobowych zwykle brakuje zdjęć.

Kierowcy autobusów pozwolili Jankowi usiąść za kierownicą ikarusa. Usiadł, odpalił, ruszył. I to jak! Prowadził przegubowego kolosa bez żadnego problemu, zatrzymał go, zaparkował, zaciągnął hamulec. Wiedział, że w ikarusie dźwignia hamulca ręcznego jest za fotelem z lewej strony, a nie - jak zwykle - po stronie prawej. Zrobił to odruchowo, nikogo o to nie pytał.

Ważny ślad, który zaprowadził nas donikąd. Ślepa uliczka - nikt w MZA Janka nie poznaje.

Jan bardzo chce wiedzieć, kim jest, mieć na krzyżu nazwisko, kiedy przyjdzie jego czas. Ale nie boi się śmierci. Sądzi, że śmierci nie ma. Ciało, które ginie, jest jedynie opakowaniem dla duszy. Jan stanie przed Bogiem i będzie musiał świadomie odpowiedzieć za całe życie, cokolwiek w tym poprzednim się wydarzyło.

I na ziemi trzeba pozałatwiać wszystkie swoje sprawy: z tego życia i z tamtego. Umierać, zdaniem Janka, należy bez żadnych zaległości.


3.

Janek mógł tak wyglądać 15 lat temu.

Już raz chciał umierać, miał dość życia w lesie. Wszedł do letniego domku, gdzieś na działkach pracowniczych. Domek (altanka raczej) był otwarty, Janek nigdy by się do zamkniętego nie włamał. Ludzie na zimę zostawiają otwarte domy, żeby złodzieje nie niszczyli drzwi, nie wybijali szyb. Wszedł poszukać jedzenia. Uznał, że jeśli ktoś zostawił coś, co się do jedzenia nadaje (makaron, ryż, kasza), to nic się nie stanie, kiedy on się posili, a nie polne myszy.

Otworzył szufladę, zobaczył pistolet. Ten fragment życia Janek pamięta dokładnie: chwycił go w rękę, przyłożył do głowy, strzelił. Nic się nie stało. Wyskoczył z domu na zewnątrz, biegł przed siebie pędem, czuł, że próbował zrobić coś, czego człowiekowi robić nie wolno. To są podszepty diabła, który żywi się ludzkimi emocjami: strachem, złością, zawiścią, nienawiścią. Tak myśli Janek, ale diabeł tego nie wie, bo nie zna ludzkich myśli. Zdaniem Janka szatan tylko udaje, że wie o nas wszystko. Nie trzeba go słuchać. Nigdy, nawet gdy brakuje nadziei. Janek zatrzymał się gdzieś na skraju lasu. Pojął, że przed chwilą zdarzyło się coś ważnego. Michał mówi, że wtedy Janek zobaczył życie.

Następnego dnia wyszedł z lasu, poszedł do wsi poszukać pracy. Już się nie jąkał, gdy o nią prosił. Nie patrzył w ziemię, głos miał mocny i pewny. Dostał pracę i dostał za nią zapłatę. Chyba niedługo potem, tego dokładnie nie pamięta, spotkał swojego późniejszego szefa. Szef załatwił mu przyzwoity pokój, pracę i dał telefon do ITAKI.

Dzięki szefowi idziemy teraz sosnowym lasem i słyszymy szum. Szefa nie możemy poznać. Szef widzi w nas nie organizację pozarządową, lecz instytucję, przed którą lepiej się nie ujawniać - zatrudnia człowieka na czarno, więc lepiej nie. Janek nie chce na szefa naciskać, i my nie naciskamy. Choć chcielibyśmy poznać człowieka, który tak wiele dla Jana zrobił. Szum jest coraz bardziej wyraźny, głośny. Janek nasłuchuje, wchodzimy na ostatnią wydmę, zdejmujemy buty. Janek już widzi fragment niebieskiej płaszczyzny, lekko spienionej. Stawia jeszcze kilka kroków. Teraz otwiera się przed nim wielka przestrzeń. Tego się nie spodziewał. Staje bez ruchu, patrzy, ociera oko: - Wiedziałem, że morze ma dużo wody, ale nie, że aż tak.

Idziemy brzegiem, woda obmywa nam stopy. Janek cieszy się, wysoka fala moczy mu nogawki. Idziemy coraz dalej, coraz dłużej. Janek pochyla się nagle, podnosi pomarańczowy kamyk, trochę przezroczysty: jeden, drugi, dziesiąty. Tłumaczymy: bursztyny. Mówimy, skąd się wzięły. Mówimy, po co są kutry rybackie, którym tak się przygląda. Do czego służą sieci. Latarnia morska. Pokazujemy statek, chyba pasażerski, na horyzoncie. Horyzont. Co to jest? Tłumaczymy. Ziemia - okrągła. Bieguny, kontynenty, oceany. Siadamy na pniu, który wyrzuciła woda. Pijemy z Michałem piwo z puszek, Janek piwa nie chce. Patrzy przed siebie: - Morza nie da się zapomnieć, nigdy nad morzem nie byłem.
 

4.

Wracamy do Warszawy, przy drodze stoją prostytutki. Janek wie, czym się zajmują, wytłumaczył mu szef, kiedy jechali do pracy, a one machały do kierowców, jak teraz do nas machają. I koledzy w pracy opowiadali o nich różne historie. Janek sądzi, że dziewczyny przy jezdni są bardzo głupie albo bardzo biedne, ubogie.

Janek czasem, we śnie, jest z nieznaną mu kobietą. A może zapomnianą? Kobieta nie ma wyraźnej twarzy, takie sny pojawiają się rzadko, Janek nie przywiązuje do nich wagi. Raczej w ogóle nie myśli o seksie, a rozmowa o tym wcale go nie zawstydza. Nie ucieka
od odpowiedzi, które innym wydawałyby się krępujące. Kobieta, z którą mógłby być, nie
musi być ładna. Musi być dobra i nie dwudziestolatka. - O czym ja bym z takim dzieckiem rozmawiał? - pyta Janek. - Co z tego, że będzie młoda i ładna, jak mało będzie w głowie?

Janek lubi dzieci. Dorosły, cokolwiek mu się złego przydarzy, jakoś sobie poradzi. A dziecko nie. Dziecko trzeba chronić.

Jan chce zostać bratem zakonnym, ale nie w zamkniętym zakonie. Chce służyć Bogu, służąc ludziom.
 

5.

Michał martwi się, bo Janka ciągle boli głowa. Tak jakby mu ktoś na skroniach zaciskał stalową obręcz. Boli go wtedy, gdy się zdenerwuje albo wzruszy. Albo kiedy nam opowiada o tym, co działo się zaraz po przebudzeniu na torach. Woli, żeby z nim rozmawiać o tym, co się dzieje teraz.

Teraz musimy iść do sądu. Janek nigdy nie był w sądzie, przynajmniej tego nie pamięta. Musimy tam iść, bo wszelkie próby ustalenia prawdziwego imienia i nazwiska nie przyniosły dotychczas rezultatu. A Janek chce mieć dowód osobisty, zarabiać legalnie, płacić podatki, mieć konto w banku. Musi mieć nazwisko. Nowe nada mu sąd. Janek musi tylko powiedzieć, jak chce się nazywać, jak mieli na imię jego rodzice, kiedy i gdzie się urodził. Wszystko to może sobie wymyślić:

Jan, lubi to imię. Man, nazwisko proste, krótkie, wygodne do zapisania i zapamiętania. I europejskie: bez żadnego ś, ć, ż. Syn Jana i Marii, całkiem ładnie. Urodzony w Warszawie, kiedy? Dobrze byłoby mieć okrągły rok urodzenia, prosty, żeby nie zapomnieć. 1950? Miałby dzisiaj pięćdziesiąt trzy lata, trochę dużo. Wolałby być młodszy, nie ma co się dziwić, każdy by wolał.

Skoro tak rzadko człowiek może decydować o roku swego urodzenia, więc dlaczego przy tej okazji nie odmłodzić Janka? Janek chce jak najdłużej pracować, a nie siedzieć na emeryturze.

Ma rację, prosimy sąd o datę urodzenia: 1 stycznia 1960. I sąd się zgadza. Dostajemy postanowienie sądu, idziemy do urzędu stanu cywilnego, gdzie w pokoju z tabliczką Rejestracja narodzin Janek otrzymuje akt urodzenia. Dziewczyny w ITACE stawiają tort. Teraz urząd miasta, ewidencja ludności. Urzędnicy się dziwią, ale są mili, nie robią problemów. Jan Man otrzyma dowód osobisty za miesiąc.
 

6.

Opowiedziałem o Janku profesorowi Januszowi Rybakowskiemu, psychiatrze z Akademii Medycznej w Poznaniu, z którym robiłem wywiad dla "Dużego Formatu". Profesor powiedział, że może uda się Jankowi pomóc, chciał Janka zobaczyć. Najlepiej
w klinice w Bydgoszczy, gdzie raz w tygodniu przyjmuje pacjentów. Tam pracuje także docent Alina Borkowska, neuropsycholog, która wie, jak działa pamięć, czym jest uwaga, odbiór i przetwarzanie informacji, i dlaczego to wszystko czasem przestaje działać.

Jedziemy więc z Jankiem do Bydgoszczy. Tym razem pociągiem. Janek cieszy się: nie pamięta, by kiedykolwiek jechał czymś takim. Zachwyt i dziwienie się światem, który szybko miga za szybą, zajmuje Jankowi całą podróż.

Profesor Rybakowski zadaje szereg pytań: o bóle i zawroty głowy, o lęki, o poczucie braku sensu życia, o myśli samobójcze. Janek odpowiada, że odkąd ma nas, złych myśli jest coraz mniej. Zamiast tego jest jakaś pewność, oparcie, bezpieczeństwo.

Docent Borkowska razem z asystentką Moniką Wiłkość proszą Janka, by usiadł przy komputerze i wykonał kilka testów. Sprawdzają czas reakcji, różnicowanie i ignorowanie bodźców, zdolność kojarzenia, zaburzenia uwagi. Komputer bezlitośnie zlicza błędy Janka, jest ich wiele.

Teraz jedziemy do szpitala wojskowego, gdzie - dzięki staraniom docent Borkowskiej i profesora Rybakowskiego - Jankiem zaopiekuje się profesor Marek Harat, neurochirurg. Janek spędza tu kilka dni, cały czas jesteśmy przy nim. Nikt nas nie wyrzuca, pielęgniarki, salowe i lekarze są dla nas mili i ciepli - Janek czuje się bezpiecznie. Jest poruszony, gdy widzi cierpienie innych: opatrunki i siateczki na ogolonych głowach, wenflony w dłoniach, kroplówki. Chorzy siedzą na wózkach albo drepczą kroczek po kroczku, uczą się chodzić prowadzeni przez rehabilitanta. Unoszą na siłę kolana. Inni leżą plackiem, żadnego ruchu. - Czy oni wstaną? - dopytuje się Janek.

Przechodzi podstawowe badania (morfologia krwi, rentgen płuc, EKG), ale także badania specjalistyczne: EEG, rezonans magnetyczny, PET. Nigdzie indziej w Polsce nie ma takiej maszyny jak PET. Tylko na bydgoskiej onkologii - to Pozytonowa Emisyjna Tomografia, prawdziwe cudo, najbardziej zaawansowana technologicznie metoda medycyny nuklearnej, najnowocześniejszy i najdokładniejszy sposób diagnozowania wczesnych stanów nowotworowych. Perfekcyjnie lokalizuje ogniska patologiczne. Super! Nasz kiedyś bezdomny Janek leży w maszynie za pięć milionów dolarów. Trochę się denerwuje, jest już zmęczony, ale nie narzeka.

Rozpoznanie: obustronne zaniki korowe płatów skroniowych. I uszkodzony układ hipokampa. Stąd u Janka całkowity deficyt pamięci autobiograficznej. Pamięć semantyczna działa częściowo: Janek mówi, zna słowa, choć niektórych mu czasem brakuje. Pojęcie Hitler jest mu obce, ale potrafi się uczyć. Kładzie wzorowo glazurę, bo się tego nauczył. Pamięć proceduralna odpowiedzialna za odruchy ma się całkiem nieźle, powraca: nie wiedział, do czego służy widelec, ale potrafił to sobie przypomnieć. Pamiętał doskonale, gdzie w autobusie jest hamulec ręczny. Gorzej z pamięcią operacyjną - to pamięć krótkotrwała, odpowiada za szybkie włączanie informacji, które pozwalają nam orientować się w sytuacji: kiedy prowadzimy samochód, potrafimy kontrolować wszystko, co się dzieje wewnątrz i na zewnątrz, a jednocześnie możemy uważnie słuchać audycji w radiu.

Kiedy jednak na drodze dzieje się coś niespodziewanego, natychmiast na to reagujemy. Hamujemy albo przyspieszamy, kręcimy kierownicą. Radio w tej chwili nie ma znaczenia, nie słyszymy go. Reagujemy adekwatnie do sytuacji, a Janek nie. Bo ma uszkodzone okolice czołowe mózgu, które za ten rodzaj pamięci odpowiadają. Wszystko to lekarze o Janku już wiedzą, ale nie wiedzą, jak do tego doszło. Nie ma dowodu na mechaniczny uraz mózgu. Rana, z którą Janek wstał z torów, była prawdopodobnie niegroźnym skaleczeniem.

W mózgu nie ma po niej śladu, ani nawet na kościach czaszki. Nie są to kłopoty z pamięcią spowodowane piciem alkoholu (jeśli Janek pił), ich objawy są inne. Docent Alina Borkowska ma dwie hipotezy: są to uszkodzenia toksyczne, skutek działania jakiejś silnej trucizny. Czy ktoś chciał Janka otruć? Może nie, może Janek ma kłopoty z pamięcią w wyniku długotrwałego stresu. I to jest druga hipoteza. Taki stres zmniejsza objętość hipokampa i powoduje zaburzenia lękowe. Może być i trzecia przyczyna - jakaś choroba mózgu uwarunkowana genetycznie. Trudno nam to wszystko pojąć, ale wspólnie z lekarzami będziemy się starali ułatwić Janowi życie - poradzimy sobie może z bólami głowy, z lękami, z poczuciem bezsensu. Janek dostaje od profesora Rybakowskiego recepty, a od docent Borkowskiej testy do ćwiczenia pamięci. Będzie je robił pod opieką Michała.


7.

Michał jest psychologiem, ale i magistrem filozofii. Pisze mi w mailu tak: Mam wrażenie,
że tragizm historii Janka może nas łatwo zwieść. Gdy go spotkamy, zadamy mu parę pytań, poobserwujemy i możemy stwierdzić, że Jan jest dobrym, skrzywdzonym przez los człowiekiem. Zalęknionym z powodu tego, co przeszedł, wzbudzającym w nas uczucie sympatii przemieszane ze współczuciem. Można spotkać Jana kilkakrotnie i wcale go nie poznać. Podziwiać go za to, co przeżył i wytrzymał, za dobrotliwość tak dzisiaj rzadką. I dalej nic o nim nie wiedzieć. Niezwykle trudno jest dziś dostrzec w człowieku mądrość. Dziwnym kaprysem losu mądrość znalazła w Janie dom. Jan nie ma pojęcia o starożytnej Grecji i starożytnej filozofii, tak samo jak nie wie, że są kontynenty i był Napoleon.

Wiedzę ogólną utracił razem z pamięcią o sobie. Nie wie, kim jest, gdzie się urodził, gdzie wychował. Nie pamięta twarzy rodziców. Wielu rzeczy nie wie nasz Jan. Ale wie, jak żyć. Słuchając tego, co mówi, w co wierzy albo co uważa za słuszne, mam zawsze nieodparte wrażenie, że czytam jeszcze raz starożytnych filozofów. Jego postawa jest zgodna ze wskazaniami filozoficznego sposobu życia, który prowadzi człowieka do szczęścia. Jan widzi sens życia i sens śmierci, ma dystans do rzeczy materialnych, jest życzliwy ludziom i rozumie ludzi. Jest wewnętrznie uporządkowany. To, czego doświadczył, wzmocniło go.

Źródło: LINK!

Copyright by Wojciech Tochman
Źródło: "Duży Format" (Gazeta Wyborcza) 2003/12/22
Zdjęcia: Michał Czyżewski i Jerzy Gumowski
Regresję zdjęcia Jana wykonało Centralne
Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji.