KRYZYS DUCHA

ZMIANA W ŻYCIU I PRACA NAD SOBĄ SAMYM

Wiele, naprawdę wiele rzeczy muszę w sobie zmienić. Tyle czeka mnie pracy nad samą sobą, że czasami zastanawiam się ile to jeszcze wieków potrwa i czy dam radę? Co rusz pojawiają się nowe tematy do opanowania, nowe możliwości, nowe problemy. Słowa, które kiedyś nic nie znaczyły dziś znaczą więcej niż całe zdarzenia i sytuacje, czasami też bywa odwrotnie. Nigdy nie wiem co przyniesie nowy dzień, z czym w środku obudzę się tym razem, jakie słowa usłyszę w wizji, widzeniu, albo zwykłym śnie, co zobaczę. Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, jako, że wychowano mnie w religii katolickiej święta te obchodzić będziemy jak większość naszych znajomych. Choć w sumie... sama nie wiem. Czy większość z nich również przeżywa ten czas tak jak my? Albo jak ja? Patrzę każdego dnia na kalendarz, dni mijają, a ja zastanawiam się co przez ten rok zmieniłam w swoim życiu. Czy wszystko pozostało tak jak dotychczas?

 A może jednak udało się wspiąć choćby odrobinkę wyżej, tak o wysokość palca? No nie wiem. Ja widzę rzeczy inaczej niż moi bliscy czy znajomi. To co dla mnie jest krokiem w górę dla nich często jest stratą czasu. To co u mnie nosi miano zwycięstwa, u nich jest potężną porażką. I jak w tej perspektywie zdefiniować własny rozwój? Ciężko prawda? Jednak całe życie odkąd pamiętam marzyłam o jednym - zmienić świat na lepsze. Banalne marzenie co najmniej połowy ludzkości. Choć badania wykazują, że większość z nas o tym marzy, ale z uwagi na małe prawdopodobieństwo spełnienia marzenia nie mówi się o tym głośno. A szkoda. Bo to marzenie jako zapis w każdej duszy jest jedną z nielicznych prawd, którą znamy wszyscy. Prawda ta to fakt, że świat może być lepszy i, że zależy to w tej chwili tylko i wyłącznie od nas samych.

Michael Jackson - Man in the mirror

Często popełniam błędy, nie wiem jak Wam idzie, ale zupełnie poważnie i bez oszukiwania samej siebie i Was mogę powiedzieć, że zaliczam chyba więcej potknięć niż sukcesów. Mówię tu o potknięciach nie tylko stricte duchowych, gdyż i te w znacznej mierze przekładają się na faktyczne zdarzenia w życiu. Zatem potknięcie duchowe pociąga za sobą również potknięcie fizyczne. Miałam kilka postanowień, własnych zasad, których miałam przestrzegać, a które okazały się dla mnie tylko prawem złamanym. Zdecydowałam się ograniczyć znacznie spożywanie żywności zbędnej i ograniczenie się do posiłków i składników podstawowych niezbędnych do życia człowiekowi, chciałam zmniejszyć częstotliwość czerpania przyjemności z jedzenia (uwielbiam jeść), pozwoliłam sobie na słodkości raz w tygodniu, najlepiej własnej roboty, trzy posiłki dziennie, a piątek o chlebie i wodzie, żądnych napojów i soków ze sklepu, tylko soki własnego wyrobu i herbatki. Nie utrzymałam się, kiedy złamałam to prawo dla usprawiedliwienia samej siebie wymierzyłam sobie karę.

Chłosta czy też biczowanie samej siebie. Bolało. Jednak nie skutkowało należycie i nie przywoływało mnie do porządku, nadal łamałam swoje prawo. W końcu uznałam, że to biczowanie w świetle i tak łamanego prawa nie ma sensu. No bo cóż mi z mojego bólu i ran skoro i tak nadal problem pozostał i nie poświęciłam tego co poświęcić docelowo miałam. Postanowiłam w tym zakresie inaczej zadziałać. Teraz jak tylko patrzę na półki pełne jedzenia przywołuję obraz głodujących dzieci. Zwykle działa chociaż w części, jeśli ulegam pokusie to chociaż kupuję mniej niż kiedyś. Jednak zupełnie mnie ten skutek nie zadowala. Chciałabym nie musieć przywoływać takiego obrazu, a po prostu nie potrzebować tych rzeczy.

Emocje, to kolejny z problemów niełatwych do pokonania. Cóż, że się z nimi pracuje, skoro praca nad ich opanowaniem i całkowite zwycięstwo to kwestia kilku lat co najmniej, jak sądzę. A świadomą walkę z emocjami podjęłam dopiero około rok wstecz. Właściwie nie wiem czy słowo walka jest tutaj odpowiednie. Jest to raczej nauka jak emocje zrozumieć, zaakceptować, zapanować nad nimi i jak je uwolnić zachowując jasny umysł i nie szkodząc innym. To bardzo trudna dziedzina, tyle mogę powiedzieć po roku różnych działań celem zdobycia nad nią w pełni świadomej kontroli. Niestety oczywiście nie zapanowałam nad nimi tak jakbym chciała. Stres dopada mnie często, boli żołądek, kłuje serce i inne typowe objawy nerwicy. Zresztą to jej zawdzięczam wiele zdarzeń. Przypałętała się kiedyś, a otoczenie pomogło jej się zadomowić we mnie. Więc teraz ciężko pracuję, by rozwiązać to co sobie ona tam we mnie stworzyła. Najgorsze są zwykle piątki i soboty wieczór, jakoś bardziej sprzyjają nerwicy niż mnie samej. Nie mniej jednak stajemy sobie ze sobą "face to face" i coś tam zawsze próbuję rozwiązać.

Dopiero nie tak dawno zaczęłam sobie dokładnie uświadamiać co konkretnie wywołuje we mnie takie a nie inne reakcje organizmu i jaki ma to wpływ nie tylko na mnie, ale i na otoczenie. Nie ma co dużo gdybać, w każdym razie z całą pewnością mogę powiedzieć, że negatywne myśli i emocje są bardzo silne i potrafią naprawdę narobić zamieszania, chaosu i problemów w rzeczywistym świecie, nie tylko emocjonalnym. Kilkakrotnie przekonałam się, że mój strach sam stawał się źródłem dla faktycznego zdarzenia. Nie wiem czy rozumiecie co mam na myśli. Może tak: Tak bardzo bałam się, że wydarzy się coś złego, że widziałam już nawet scenariusz tego wydarzenia i w końcu to się faktycznie działo. Nieco tylko zmienione detale i sytuacje. Ewidentnie jednak po kilku takich dosadnych i wymownych wydarzeniach, jak wypadki i sytuacje krytyczne zorientowałam się, że nim wydarzyły się one naprawdę istniały wcześniej w mojej głowie, w moich obawach, które wypierałam siłą, ale które były dla mnie na tyle realne i oczywiste, że nadeszły.

Mając już tę świadomość, z którą notabene nie czuję się dobrze, bo z początku sama świadomość mechanizmu i zasad jego działania wywołała we mnie poczucie winy, którego całe szczęście już się pozbyłam, no więc mając tę świadomość zaczęłam świadomie inaczej kształtować swoje myśli. Gdy nadchodzi obawa, strach itd. przywołuję słowa, które kiedyś w stanie pomiędzy snem a jawą w chwilach strachu o bliskich usłyszałam:

"Ufasz Chrystusowi? Zawierzyłaś Jemu i Bogu Ojcu? Czego więc się boisz? Nie bój się, On się wszystkim zajmie, zaufaj mu"

I wiecie co? Nie było w tym ani grama przekłamania, przesady, naciągania. On faktycznie w sobie tylko znany sposób zajmuje się wszystkim. Odkąd zaakceptowałam fakt, że myśli negatywne, strach i podobne im uczucia i emocje po prostu zjawiają się jeszcze we mnie zaczęłam na wszystko patrzeć inaczej. Przede wszystkim jednak uczę się teraz jak przestać wypierać te negatywne odczucia, jak je zrozumieć, poznać ich źródło i przekształcić je w obrazy i zdarzenia pozytywne. Świadome kierowanie własnymi myślami zmieniło bardzo wiele w moim życiu, w moim otoczeniu, w życiu ludzi, którzy są mi bliscy. Teraz wiele razy spotykam się ze słowami innych typu: "Rany! Jest tak jak mówiłaś!". "Skąd wiedziałaś?", "Wszystko jest po Twojej myśli?". Oczywiście nie wszystko jest tak jak to sobie wymyślę. Zresztą wcale mi na tym nie zależy. Lepiej żeby wszystko było po myśli Boga. Sądzę jednak, a raczej bardziej czuję, że ucząc mnie jak kontrolować swoje wnętrze Bóg uczy mnie też jak człowiek może kształtować świat zgodnie z Jego Wolą.

A może. Nie jest to wszystko niestety takie łatwe. Nie teraz kiedy większość z nas jest obwarowana wzniesionymi przez siebie murami, blokadami, skuta kajdankami racjonalnego świata. Musimy jednak pamiętać, że po to właśnie dostaliśmy własną wolną Wolę, by móc wybrać, świadomość by wiedzieć co wybieramy, siłę miłości, by wybierać to co przyniesie nam najwięcej korzyści na drodze do dalszego rozwoju duchowego. Rozwoju bez końca, pełnego, intrygującego, ciekawego, odsłaniającego przed nami kolejne kulisy naszego wnętrza.

Czasami wybory wydają się silnie ukierunkowane z góry. Tak może się nam nieraz wydawać. Zwykle jednak to co dziś wydaje się jasne, już za kilka dni, a na pewno tygodni staje się kolejną zagadką, kolejną niewiadomą. Któż by nie chciał żeby wszystko było jasne. Jednak to właśnie ta nasza gra w ciemno. Możemy tylko mieć nadzieję, sądzić, marzyć, przypuszczać. Możemy wiedzieć w skali naszego indywidualnego życia, ale w skali świata nie możemy wiedzieć, bo tutaj decyduje cała masa myśli, cała masa emocji, marzeń, nadziei. Możemy tylko podłączyć swoje myśli do tego światowego obrazu i wspomóc innych w ukształtowaniu lepszej przyszłości. A w zasadzie w tworzeniu lepszej teraźniejszości.

Człowiek jako istota żyjąca, która wciąż się rozwija, ma w sobie zapisaną między innymi tę istotną tendencję - ciągłe dążenie do doskonałości. Dlatego jesteśmy z siebie tak często nie zadowoleni, dlatego jest nam mało jeśli nie osiągamy tego co inni osiągnęli, nie tylko w wymiarze materialnym, ale i w wymiarze duchowym. Jedni chcą i pragną pieniędzy, złota, sukcesu w świecie medialnym. Inni pragną równie mocno wizji boskich, daru jasnowidzenia, uzdrawiania, błogosławieństw jak te którymi Bóg obdarzył świętych. Ciężko wyrokować, które pragnienia są lepsze. Nie na tym to zresztą powinno polegać. W moim wewnętrznym odczuciu idealny stan w tej chwili, dla mnie chociażby, to stan w którym nie pragnęłabym ani jednego ani drugiego.

Stan w którym nie zależałoby mi tak bardzo na znakach od Boga, ani też na powodzeniu materialnym. I w sumie mi nie zależy. Jednak to też nie do końca to co chciałabym w tej kwestii osiągnąć. To mnie nie zadowala. No właśnie, czy w związku z tym, że chcę jednak coś osiągnąć, chociażby jakiś określony stan ducha, również nie pozwalam działać Woli Boskiej? Chyba po części właśnie tak jest. Kształtując w sobie potencjalny obraz właściwych zachowań w pewien sposób ingeruję w działanie Boga. Wszystko to pewnie spowalnia Jego plan i jest utrudnieniem dla mnie i dla Niego. Wierzę jednak, że w końcu i te tendencje pokonamy i staniemy z Bogiem "face to face" kiedyś w odległej teraźniejszości. Choć pewnie i wtedy będą to ułamki sekund mając na uwadze całą naszą historię, bo Bóg wciąż będzie dążył do doskonałości, a my wciąż będziemy podążać za nim.

15 December 2009

GODAN