Członkowie
tajnej japońskiej jednostki zajmującej się bronią biologiczną
zasłużyli na miano największych zbrodniarzy II wojny światowej -
pisze "Polska Zbrojna". Co takiego robili?
Dopiero po zimnej wojnie ujawniono niewygodne informacje na temat
działalności Jednostki 731, która wchodziła w skład Cesarskiej Armii
Japońskiej. Japonia z czasem przyznała się do wymordowania setek
tysięcy cywilów w Chinach, ale nie do zbrodni Jednostki 731,
największej z co najmniej ośmiu grup prowadzących badania
biologiczne w czasie II wojny światowej.
Zainteresowanie Japonii bronią biologiczną nie jest czymś
zaskakującym. W zgodnej opinii ekspertów, już na początku XX wieku
wyprzedziła ona Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię pod względem
walki bakteriologicznej i farmaceutyki, chociaż cesarstwo było
sygnatariuszem konwencji genewskiej z 1925 roku zakazującej
prowadzenia wojny chemicznej i biologicznej.
Króliki doświadczalne
Równolegle z podbojem chińskiej Mandżurii Japończycy prowadzili
intensywne prace nad bronią biologiczną. W 1932 roku w Tokio
utworzono Badawcze Laboratorium Zapobiegania Epidemii, na którego
czele stanął ambitny mikrobiolog generał Shiro Ishii. Nie było na co
czekać - Chiny były bardziej zaludnione niż Japonia i tylko masowe
użycie broni biologicznej mogło zniwelować tę niekorzystną relację.
Tym bardziej, że już wtedy brano pod uwagę wojnę ze Związkiem
Sowieckim.
Dla Japończyków Mandżuria była wielkim laboratorium, a jej
mieszkańcy - królikami doświadczalnymi. Nie tylko członków ruchu
oporu, lecz także przypadkowych ludzi przesłuchiwano, a następnie
odsyłano do ośrodków badawczych. We wschodniej prowincji Chin
wywołano epidemię, która spowodowała śmierć wielu osób. Później
zatruto rzeki Mandżurii bakterią tyfusu.
Ishii zajmował się głównie epidemiami, szczególnie interesował się
wąglikiem. Więźniów zmuszano do wypijania płynów z domieszką
cholery, heroiny oraz trującego rącznika pospolitego. Okrutny
mikrobiolog nie czekał na śmierć swych ofiar, lecz od razu
przystępował do badań, nie stosując znieczulenia. Uważał, że
najwięcej korzyści naukowych przynoszą eksperymenty na żywym
organizmie. Na więźniach testował efektywność fosgenu, prądu,
miotaczy ognia, granatów i broni palnej. Japończycy jako pierwsi w
praktyce sprawdzali negatywne skutki promieniowania. W próbach
wszyscy byli równi - badaniom poddawano mężczyzn, kobiety, dzieci i
noworodki, co miało zwiększyć użyteczność testów.
Ważnym elementem prac Jednostki 731 było poszerzanie wiedzy na temat
anatomii. - Usuwaliśmy niektóre organy i odcinaliśmy kończyny.
Rozcinaliśmy wnętrze kobiet, by pokazać je młodym żołnierzom. Był to
element wychowania seksualnego - wspominał po 60 latach Akira Makino,
który prowadził eksperymenty na żywych Filipińczykach. Wyjawił, że
pacjenci cały czas byli świadomi, a umierali dopiero po usunięciu
serca. Wcześniej wycinano im niekiedy fragmenty mózgu.
- Przy pierwszej wiwisekcji bałem się, druga poszła łatwiej. Trzecią
zrobiłem z przyjemnością - mówił w 2007 roku doktor Ken Yuasa.
Ujawnił, że w badaniach brało udział około tysiąca japońskich
chirurgów. Mieli do dyspozycji ośrodek z salą kinową i świątynią,
gdzie po pracy mogli się zrelaksować i pomodlić. Wszyscy kierowali
się maksymą generała Ishii, który często powtarzał swoim podwładnym:
Boskim poleceniem w stosunku do lekarza jest powstrzymywanie i
leczenie chorób. Wasza praca polega na czymś dokładnie odwrotnym.
Okrucieństwo bez granic
Ishii był niekwestionowanym liderem zespołu. - Gdy chciał mózg do
eksperymentów, brano pierwszego z brzegu więźnia i od razu
rozłupywano mu głowę. Po kilku minutach Ishii mógł już zaczynać
pracę - wspominali jego współpracownicy. Więźniowie, którzy przeżyli
eksperymenty, byli przekazywani żołnierzom, a ci sprawdzali na nich
ostrość swoich mieczy i bagnetów. Major Robert Peaty, brytyjski
oficer i jeniec Japończyków, który był świadkiem niektórych
wydarzeń, stwierdził później: To było jak piekło według Dantego.
Żadnej nadziei.
Nie wiadomo,
ile osób łącznie zginęło na skutek japońskich ataków biologicznych.
Niektórzy historycy twierdzą, że w wyniku różnych epidemii zmarło
400 tysięcy ludzi. Liczba ofiar "lekarzy" z Jednostki 731 też nie
jest znana, ale szacuje się, iż podwładni generała Ishii zabili od
10 do 12 tysięcy osób. Byli wśród nich głównie Chińczycy, ale także
amerykańscy i brytyjscy jeńcy wojenni oraz grupa Rosjan.
Japończycy nie prowadzili rejestrów tak pieczołowicie jak Niemcy,
ale zdecydowanie pobili ich w swej szaleńczej twórczości - na
więźniach przetestowano wszystkie znane wówczas choroby, wtłaczano
im powietrze do arterii, a także mocz i krew zwierząt, głodzono ich
na śmierć, poddawano dużemu ciśnieniu, wysokim i niskim
temperaturom, wypompowywano krew. Żadna "kłoda" (tak oficjalnie
nazywano więźniów) nie przeżyła. Nie wszystkie testy miały medyczne
uzasadnienie - czasem po prostu chciano sprawdzić, co się stanie.
Japońscy zbrodniarze nie mieli wyrzutów sumienia. Nie tylko dlatego,
że czuli się panami Azji, a inne narody traktowali jako podludzi. -
Był to rozkaz naszego cesarza, a cesarz był bogiem - mówił Makino.
Była to również zemsta za faktyczną lub rzekomą działalność
przeciwko Japonii.
Eksperymenty medyczne korespondowały z bestialskimi zachowaniami
Japończyków na podbitych terytoriach. Zakopywano ludzi żywcem,
palono, torturowano, a także ścinano. O ówczesnych obyczajach
panujących w Cesarskiej Armii Japońskiej świadczy swego czasu
szeroko opisywana historia dwóch oficerów, którzy założyli się, kto
szybciej zetnie sto chińskich głów. W jednej tylko masakrze
nankijskiej (1937) życie straciło nawet 300 tysięcy osób.
Klęska Japonii musiała oznaczać koniec działalności Jednostki 731.
Tuż przed wkroczeniem Sowietów instalacje wysadzono w powietrze, a
kilkuset więźniów zamordowano przez wstrzyknięcie kwasu pruskiego.
Członkowie grupy nie musieli obawiać się negatywnej reakcji
japońskiego społeczeństwa. W laboratoriach pracowało wielu cywilów,
blisko współdziałano ze szpitalami, gdzie wysyłano wyniki
eksperymentów. - Japoński świat medyczny doskonale zdawał sobie
sprawę, w jaki sposób uzyskano te informacje - twierdzi Keiichi
Tsuneishi, historyk zajmujący się dziejami Jednostki 731.
Proces w Chabarowsku
Niektórzy z członków zbrodniczej jednostki wpadli w ręce Sowietów,
po czym w grudniu 1949 roku stanęli przed sądem w Chabarowsku.
Najwyższe wyroki - 25 lat obozu pracy - otrzymali generałowie Yamata
Otozoo i Kajitsuka Rjiuji oraz major Kawashima Kioshi. Stany
Zjednoczone i Japonia nie zgodziły się z zarzutami i uznały proces
za element pokazowej propagandy komunistycznej. Wszyscy skazani w
1956 roku zostali odesłani do Japonii.
Po zakończeniu wojny Amerykanie nie mieli żadnych zahamowań przed
nawiązaniem współpracy z japońskimi zbrodniarzami. Ich doświadczenie
i wiedza okazały się bardzo cenne. W zamian za informacje wysyłane
do Stanów Zjednoczonych z sygnaturą "dane medyczne" mogli liczyć na
bezkarność. Wielu z nich dostało dobre posady w rodzinnym kraju.
Doktor Hisato Yoshimura, ekspert od zamrażania, pracował potem na
uniwersytecie, otrzymał medal od cesarza, a następnie został
rektorem. Następca generała Ishii, generał Masaji Kitano, po wojnie
pracował w japońskiej firmie farmaceutycznej, a później został nawet
dyrektorem jednej z fabryk.
Sprawiedliwości uniknął też Ishii, który nie stanął przed tokijskim
trybunałem zajmującym się osądzaniem zbrodni wojennych. Wyjechał
prawdopodobnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie zatrudniono go w
laboratoriach zajmujących się opracowywaniem broni biologicznej.
Robert Czulda, "Polska Zbrojna"
Źródło:
LINK!