Ludzie z
koncernu Monsanto mówili: dzięki uprawom naszych genetycznie
modyfikowanych roślin będziecie mieć większe plony, będziecie używać
mniej chemii i uratujecie świat przed głodem. - Myśmy uwierzyli, a
tu chodziło wyłącznie o ich zysk - stwierdza Schmeiser.
Percy i jego
żona Louise. Oboje dobiegają 80-tki. Siwe włosy, łagodne uśmiechy.
Aż trudno uwierzyć, że ta para zalazła za skórę biotechnologicznemu
gigantowi Monsanto - największemu producentowi nasion GMO na
świecie.
Dziś Schmeiserowie są symbolem walki przeciwko nieetycznym praktykom
wielkiej korporacji i w obronie godności rolnika oraz jego praw.
Dostali za to wiele międzynarodowych nagród, nakręcono o nich film.
Podczas spotkania na Uniwersytecie Rzeszowskim co chwilę ktoś
podchodzi, by zrobić sobie zdjęcie ze słynnymi Kanadyjczykami.
- W Polsce jesteśmy już czwarty raz i za każdym razem podoba nam się
bardziej - uśmiecha się Percy. - Nie ustajemy w podróżach, w końcu
ktoś musi powiedzieć ludziom, co wydarzyło się w Kanadzie, kiedy
dopuściła uprawy roślin genetycznie modyfikowanych.
Miało być tak pięknie
Schmeiserowie przez ponad 50 lat zajmowali się hodowlą rzepaku. Na
600-hektarowym gospodarstwie udało im się wyhodować odmianę, która
doskonale radziła sobie w lokalnych warunkach i była odporna na
choroby. Sukces poszedł w niwecz w dwa lata. Zaraz po tym, jak
sąsiad zasiał rzepak GMO...
W Kanadzie rośliny GMO wprowadzono w 1996 r. Były to cztery gatunki:
rzepak, kukurydza, bawełna i soja.
- Zostaliśmy wprowadzeni w błąd zarówno przez rząd, jak i
biotechnologiczny koncern - opowiada Percy. - Obiecywano nam
zwiększoną produktywności i przede wszystkim mniejsze zużycie
chemikaliów. Ludzie z Monsanto przekonali nas również piękną ideą -
dzięki GMO będziemy mogli nakarmić głodny świat.
Już w pierwszym roku zauważyli, że jest dokładnie odwrotnie.
- Produktywność spadła. Przede wszystkim w przypadku rzepaku i soi -
mówi rolnik. - Potwierdza to kanadyjski departament rolnictwa
(spadek o 10-15 proc.) Po wprowadzeniu GMO powstały też superchwasty
odporne na herbicydy i pestycydy, więc musieliśmy używać dwa razy
więcej chemikaliów. A ja i moja żona omal nie straciliśmy domu i
ziemi.
Zabierzemy wam wszystko
W 1998 r., kiedy uprawy Schmeiserów zostały skażone genetycznie
zmodyfikowanymi roślinami z pola sąsiada, zostali przez Monsanto
oskarżeni i podani do sądu za naruszenie patentu. Oni sami nie
wiedzą, czy nasiona przyleciały z wiatrem, zostały przywiezione na
kołach samochodów, czy może przyniosły je ze sobą pszczoły. Doszło
do krzyżówki i kiedy zasiali na nowo ziarna zebrane na swoich
hektarach, wyrosły z nich zmutowane rośliny. Tak oto Percy i Louise
zostali złodziejami.
- Monsanto skontrolowało nasze pole i powiedziało, że cały plon
należy do nich - wspominają.
Prawa patentowe są w zasadzie nie do ominięcia. Przez 7 lat walczyli
w sądzie, by dowieść, że nie są odpowiedzialni za "skażenie” swojego
pola. W końcu Sąd Najwyższy Kanady przyznał im rację. Ale koszty
procesu ponieśli zarówno oni, jak i koncern.
- Podczas tego 7-letniego okresu Monsanto pozwało nas do sądu
dwukrotnie - relacjonuje Percy. - Zażądali np. od nas 1 mln dolarów
za to, że byliśmy aroganccy, uparci i nieskłonni do ugody. Gdybyśmy
ten proces przegrali, stracilibyśmy dom i ziemię. Podjeżdżali też na
drogę w pobliżu naszego pola, domu. Siedzieli w samochodzie i
obserwowali wszystko, co robimy. Dostawaliśmy telefony z pogróżkami.
Po zakończeniu sprawy myśleliśmy, że wszystko się skończyło i
pozbyliśmy się problemu. Ale myliliśmy się.
Wtedy Louise się wściekła
W 2005 roku Schmeiserowie na swoim polu testowym znów zauważyli
rzepak, który wydawał się zawierać zmutowany gen. Sprawdzili nasiona
w laboratorium i ich podejrzenia się potwierdziły. Tym razem sami
zadzwonili do Monsanto. Przyjechała komisja, zbadała rzepak,
stwierdziła, że należy on do nich i zapytała, co rolnicy chcą z nim
zrobić.
- To było 25 hektarów, na których prowadziliśmy badania nad gorczycą
opowiada Percy. - Powiedzieliśmy, żeby usunęli każdą roślinę rzepaku
ręcznie. Wtedy przysłali list, a ja po raz pierwszy zobaczyłem moja
żonę wściekłą. Zgodzili się usunąć rzepak pod warunkiem, że ani my,
ani nikt z naszej rodziny nigdy nie pozwie Monsanto z jakiejkolwiek
przyczyny. Nie mogliśmy też zdradzać zapisów tej umowy.
Schmeiserowie nie zgodzili się. Z pomocą sąsiadów usunęli rzepak GMO.
Pracującym zapłacili 6,4 tys. dolarów kanadyjskich. Rachunek
przesłali do Monsanto. Ale firma znów chciała tych samych pisemnych
gwarancji co wcześniej.
- Pomimo, że kwota nie była duża, postanowiliśmy walczyć o nią w
sądzie. I w 2008 roku rozprawa sądowa zakończyła się naszym
sukcesem. Dostaliśmy te pieniądze. Nie chodziło nam o nie, ale o
pokazanie, że rolnicy mają prawo do własnej ziemi i korporacja nie
może ich tego prawa pozbawić. Po 11 latach walki z Monsanto było to
wspaniałe zwycięstwo.
Czego nie da się odwrócić
Przypadek Schmeiserów zwrócił uwagę na wiele problemów związanych z
uprawami GMO. Okazało się, że rolnik bardzo łatwo może stracić prawo
do swoich upraw i nasion, bo naturalnego procesu krzyżowania się
nasion GMO z nie-GMO nikt nie powstrzyma. Nie ma możliwości
istnienia obok siebie upraw naturalnych i tych modyfikowanych.
- Dziś w Kanadzie nie ma już innej soi i rzepaku niż zmutowany, a 90
proc. upraw kukurydzy to kukurydza GMO. Straciliśmy tradycyjne
odmiany tych roślin. Przez 14 lat nasz rząd nie zgodził się na
wprowadzenie żadnych nowych gatunków roślin genetycznie
modyfikowanych.
Rolnicy, którzy wcześniej odkupywali od siebie nasiona i hodowali
własne, zostali uzależnieni od jednego dostawcy. Co roku muszą
kupować nowy materiał siewny, bo ten zebrany z pola jest chroniony
patentem. Według umowy, pole, spichlerz, dokumenty podatkowe w
każdej chwili może skontrolować policja Monsanto. Zdaniem Percy'ego,
polityka koncernu spowodowała też rozbicie lokalnych więzi.
- Rolnicy są namawiani, by donieść na sąsiada, którego podejrzewają
o wysiew niezakupionego wcześniej od koncernu ziarna. Ludzie
przestali sobie ufać, trudniej im współpracować.
Sami zdecydujecie
Przyjazd Schmeiserów do Polski wypada w momencie, kiedy trwają prace
nad ustawą dotycząca upraw GMO. Zaproszeni zostali przez ekologiczne
organizacje i spotykali się także z przedstawicielami rządu.
- Nie mówimy wam, co macie robić - zastrzega Percy. - Ale na pewno
jesteście w lepszej sytuacji niż Kanada 14 lat temu. My nie
wiedzieliśmy, co się stanie. Wy to już możecie przewidzieć.