Córka Bożej
Woli.
Urodziła się we Włoszech, w Corato (prowincja Bari), w 1865 r. W
wieku 12 lat zaczęła słyszeć głos Jezusa. Od tamtej chwili i aż po
dzień swej śmierci będzie przeżywać w swej duszy i w swym ciele Mękę
Chrystusa. Jej życie, które przebiegło w ciszy, w cierpieniu i na
modlitwie, jest całkowicie przepełnione cierpieniem przyjętym, a
nawet poszukiwanym, jakby było ono źródłem prawdziwej radości. Z
niego wytryskał ocean miłości do Boga i do Jego stworzeń. Bardzo
pierwszej Komunii św. dzień szczególnie umiłowany. Już w tym wieku
długie godziny spędzała w kościele, na kolanach, nieruchoma,
pogrążona w głębokiej kontemplacji.
W wieku 11 lat zostaje "Córką Maryi".
W wieku 18 lat przyjęto ją do III Zakonu Dominikańskiego pod
imieniem siostry Magdaleny.
Kiedy miała 16 lat, przebywała z rodzicami i siostrami na fermie,
należącej do jej rodziny. Nagle straciła kontakt ze światem. Ujrzała
Jezusa, który przekazał jej cierpienia korony cierniowej. Od tej
chwili aż do śmierci Luizie nie udaje się również praktycznie nic
jeść
Głos Jezusa nakłaniał Luizę do oderwania się od wszystkiego i od
wszystkich. Miała około 18 lat, gdy z balkonu swego domu przy ulicy
Mazario Sauro, ujrzała Go nagle, cierpiącego pod ciężarem Krzyża,
jak podniósł ku niej wzrok i powiedział: "Duszo, wspomóż mnie!"
Odtąd Luiza zapłonęła nienasyconym pragnieniem cierpienia dla
Chrystusa i zbawienia dusz. Wtedy to zaczęły się jej cierpienia
fizyczne, które w połączeniu z udręką duchową
i moralną wyniosły ją na szczyty heroizmu. Luiza, po zaakceptowaniu
swego stanu ofiary, znalazła się w warunkach życia bardzo
szczególnych: codziennie rano odnajdywano ją sztywną, skurczoną bez
ruchu w łóżku. Nikt nie był w stanie jej rozprostować, podnieść
ręki, poruszyć głową, bądź nogami. Był to jakby stan pozornej
śmierci, z którego wychodziła jedynie po interwencji swego
spowiednika lub kiedy go brakowało - innego kapłana. Potrzebę
interwencji kapłana dla zadania lub odebrania cierpień, Luiza
przeżywała jako bardzo ciężki krzyż, który miał trwać całe jej
życie.
Trzeba bowiem dodać, że wspinała się na Kalwarię typową dla
mistyków, a w szczególności mistyczek: liczni kapłani zarzucali jej,
albo, że jest opętana, albo, że cierpi na histerię, albo jedno i
drugie. Doszło nawet do tego, że pozostawiono ją w jej
kataleptycznym stanie przez 25 dni. Dopiero błagania jej matki u
arcybiskupa przekonały go do nakazania kapłanom obudzenia jej.
Codzienna potrzeba interwencji kapłana, aby móc powrócić do zwykłych
zajęć to dla Luizy źródło najgłębszego upokorzenia. Rzecz niezwykła:
jej spowiednicy nie byli nigdy jej kierownikami duchowymi - to
zadanie Pan nasz pragnął zachować dla Siebie. Jezus przemawiał do
niej osobiście. Udzielając nauk, poprawiając i karcąc, w razie
potrzeby, stopniowo doprowadził Luizę do najwyższej doskonałości.
Przez długie lata Luiza była mądrze nauczana i przygotowywana na
przyjęcie daru Bożej Woli. Te niezwykłe zjawiska, których było wiele
w życiu tej mistyczki, zostały przebadane i przeszły przez sito
wszelkiego rodzaju prób dokonywanych przez lekarzy, teologów,
psychologów. Zjawiska te pozostawały jednak nadal tajemnicze
i niewytłumaczalne w sposób naturalny.
W 1887 roku wybuchła w regionie Pouilles, w którym żyła
Luiza, straszliwa epidemia cholery. Luiza prosiła Pana o to,
aby powstrzymał ten bicz. On obiecał udzielić jej tej łaski,
pod warunkiem jednak, że ona zgodzi się być ofiarą
wynagradzającą. Dziewczyna zgadza się. Przez trzy dni cierpi
tak straszliwe, że wydaje się jej, że umiera... Potem
cholera nagle wygasa. Luiza jest odtąd przykuta do łóżka.
Już nigdy się z niego nie podniesie. Jezus prosi ją o
gotowość na stałe cierpienie, a nie jak dotąd przez krótkie
okresy, "aby ochronić ludzi przed licznymi karami, które w
bliskim czasie spadłyby na nich z powodu licznych grzechów".
Mimo to Luiza pozostaje całkowicie spokojna, całkowicie obca
jest jej jakakolwiek forma uskarżania się lub jakiekolwiek
negatywne odczucie.
Od pierwszych lat XX wieku Luiza zaczęła zapisywać orędzia,
które były jej dyktowane: pierwsze cztery tomy zostały
opublikowane w roku 1930. Antologię jej pism wydano pod
tytułem "Królestwo Niebieskie w królestwie Bożej Woli",
która ukazała się drukiem w latach 1932-1937. Dla Luizy,
bardzo powściągliwej, opublikowanie jej serdecznego dialogu
przesyconego miłością, który wolałaby zachować jedynie dla
siebie, było wielkim cierpieniem. Tymczasem chodziło o
arcydzieło literatury mistycznej: odczuwamy, jak Ten, który
ukazał Siebie Luizie jako źródło wszystkich tych słów,
zdefiniował ich naturę i sens: Moja córko, nie niepokój się.
To są Moje pisma, nie twoje. Kto je przyjmie z wolą dobrą i
prawą znajdzie w nich łańcuch Światła i Miłości łączący go z
Tym, który kocha swe stworzenia. Te pisma mogę nazwać
wybuchem Mojej miłości, szaleństwem, nadmiarem miłości. Ten
więc, kto będzie je czytał z zamiarem znalezienia prawdy,
odczuje Moje płomienie, poczuje, że jest przemieniany przez
miłość i pokocha Mnie bardziej. Ten zaś, kto je przeczyta,
aby w nich znaleźć kruczki lub wątpliwości pozostanie
zaślepiony w swym umyśle i zmyli go Moje Światło i Moja
Miłość...
Nigdy nie przyjęła wynagrodzenia za swoje książki.
Błogosławionemu Annibalowi Di Francia, który chciał jej
oddać sumy należne za prawa autorskie, odpowiedziała: "Ja
nie mam żadnych praw, bo to, co jest tam napisane, nie jest
moje".
Luiza zmarła mając osiemdziesiąt jeden lat, 4 marca 1947, po
piętnastu dniach ostrego zapalenia płuc, jedynej choroby
stwierdzonej w całym jej życiu. Zmarła w chwili, gdy noc
chyliła się ku końcowi, o tej samej godzinie, o której
zwykle kapłańskie błogosławieństwo uwalniało ją z
zesztywnienia. Luiza umarła na łóżku w pozycji siedzącej.
Okazało się niemożliwe wyprostowanie jej ciała i położenie,
choć jej ciało - i to jest nadzwyczajne - nie uległo rigor
mortis i zachowało zwykłą pozycję
Gdy rozeszła się wieść o śmierci Luizy, cała ludność
okoliczna zaczęła napływać do jej domu i konieczna była
interwencja stróżów porządku publicznego, aby zapanować nad
tłumem, który w dzień i w nocy ciągnął nieprzerwanie, by
zobaczyć kobietę, która była tak droga wszystkim sercom.
Wszędzie rozlegały się głosy: "Świątobliwa Luiza nie żyje!".
By zadowolić wszystkich, którzy chcieli ją zobaczyć, władze
miejskie i sanitarne przyzwoliły na wystawienie zwłok Luizy
przez cztery dni. Na jej ciele nie pojawiły się ślady
rozkładu. Nie wyglądała na zmarłą - siedziała na swym łóżku
ubrana na biało; wydawało się, jakby przed chwilą zasnęła.
Bez żadnego wysiłku można było obracać jej głowę, unosić
ręce, poruszać dłońmi i palcami; unosząc jej powieki widać
było, że oczy są lśniące, nie zasnute mgłą śmierci. Wszyscy
uważali, że żyje jeszcze, tylko śpi głęboko. Specjalnie
zwołane Konsylium lekarskie oświadczyło po uważnych
oględzinach, że Luiza nie żyje i trzeba ją uznać za
rzeczywiście zmarłą, a nie za pogrążoną w letargu, jak
wszyscy sobie wyobrażali.
Luiza opuściła ziemię szczęśliwa, szczególnie widać to w
duchowym testamencie, jaki pozostawiła potomnym: "Umieram
zadowolona... Widzę życie długie i piękne, dobrze
wypełnione, oświetlone nieskończonością promiennych słońc. O
tak, znam je! To słońca czynów, jakie wypełniłam w Bożej
woli. Oto droga, jaką muszę iść, oto droga przygotowana dla
mnie przez Bożą wolę, oto droga mojego tryumfu, mojej
chwały, droga do bezmiaru szczęścia Bożej woli. To moja
droga, to droga, którą zachowam dla wszystkich dusz, które
będą chciały żyć Bożą wolą."
Przygotowała Ammy
|