Poniższy artykuł jest zaczerpnięty ze strony o zaginionych (LINK!).
Każdego dnia obserwujemy na ulicy ludzi bezdomnych,
kalekich... czasami wspomożemy kogoś drobną monetą,
najczęściej ignorujemy. A może warto się zatrzymać i poznać
głębiej jaka przyczyna doprowadziła tą osobę do takiej
sytuacji. Może w jakiś sposób będziemy umieli wyprowadzić
"kogoś" z jego nędzy?

Poczuł, że wreszcie coś ma: imię. Trzy litery, niby
niewiele, a pozwalają człowiekowi poczuć się kimś.

edziemy
z Janem nad morze. Chcemy, by ucieszył się jego widokiem,
stanął stopą na rozgrzanej plaży, posłuchał fal, posmakował
wody. Morza nie sposób zapomnieć, na to po cichu liczymy,
morze każdy pamięta. Mijamy przedmieścia Warszawy, potem
Mławę, Olsztynek. Janek nie odrywa nosa od szyby, tak
ciekawią go mazurskie lasy, jeziora, inne domy, ludzie,
krajobrazy. Mówimy mu trochę o historii: pierwsza wojna,
druga, Hitler, Stalin, komunizm, ale Janek słyszy te słowa
po raz pierwszy. Rozmawiamy o samochodach. Janek sądzi, że
jeżdżą po drogach od zawsze. I, że drogi są od zawsze, mosty,
słupy elektryczne, latarnie w miasteczkach. W głowie mu się
nie mieści, kiedy opowiadamy, że dawniej ludzie jeździli
furmankami po błotnistych gościńcach, a te furmanki miały
drewniane koła. A jeszcze dawniej - teraz Janek łapie się
już za głowę - ludzie wcale koła nie znali.
Na stacji benzynowej bierzemy paliwo i pieniądze z
bankomatu. Janek myśli, że i bankomaty istnieją od początku
ludzkości. I pieniądze. I samoobsługowy ekspres do kawy,
który stoi w barze. Trzeba nacisnąć odpowiednie guziki, by
dostać kawę, taką jaką się lubi. Janek rwie się do kolorowej
maszyny, nigdy czegoś takiego nie widział. Ostrożnie naciska
espresso, potem mały cukier. Leci kawa. Uśmiech na twarzy
Janka (a nieczęsto się uśmiecha) to dla nas wielka radość.
Bo Janek jest naszym dzieckiem, choć to już nie maleństwo,
blisko metr osiemdziesiąt wzrostu. Prawdę mówiąc: jest
starszy od większości z nas.
1.

Zadzwonił do nas, do Fundacji ITAKA,
półtora roku temu, w marcu. Numer dostał od szefa. Szef
gdzieś przeczytał, że ITAKA poszukuje zaginionych i
przywraca tożsamość
tym, którzy nie pamiętają, kim są i skąd pochodzą. - Tam ci
pomogą - powiedział do Janka.
Jan i z cyframi ma czasem kłopot, naciskał więc klawisze
powoli: 654 70 70. Przy telefonie dyżurował Michał
Czyżewski, wtedy jeszcze student psychologii, dziś już
absolwent. Michał potrafi cierpliwie rozmawiać z tymi,
którzy ze strachu albo z innych powodów mają problem z
ułożeniem całego zdania. Janek powiedział, że nie wie, kim
jest, i poprosił Michała o pomoc. Umówili się przed Halą
Banacha. To miejsce na warszawskiej Ochocie Janek zna
dobrze, tu czuje się bezpiecznie.
Relacja Michała z pierwszego spotkania z Janem, i z wielu
późniejszych.
Pamięta, że ocknął się na żwirze, obok torów. - O Boże -
powiedział do siebie. Wstał z trudem. Bolała go głowa,
krwawiła z lewej strony (okolica
skroniowo-ciemieniowo-potyliczna). Do dzisiaj ma tam pionową
bliznę, długą na dziesięć centymetrów. Bolało go również w
piersiach, szczególnie kiedy oddychał, miał chyba połamane
żebra. Ruszył jakoś z miejsca, szedł prosto przed siebie,
nie pamięta jak długo. Doszedł na dworzec (wtedy jeszcze nie
wiedział, że jest to Dworzec Centralny w Warszawie).
Spostrzegł punkt medyczny, pomyślał, że tutaj ktoś mu
pomoże, ale się pomylił. Przepędzono go. Chciał zmyć krew z
twarzy, z rąk, z ubrania. Wszedł do łazienki, spojrzał w
lustro, zdziwił się. Nie znał człowieka w lustrze.
Był głodny. Szybko nauczył się, że za jedzenie trzeba płacić
pieniędzmi, które ludzie wyjmują z toreb, torebek, aktówek
albo z kieszeni. Miał kieszenie, więc sięgnął do nich, ale
pieniędzy tam nie znalazł. Tylko zapalniczka była i metalowy
aniołek. Tyle zostało z jego poprzedniego życia, od którego
w jakiś niezrozumiały sposób jakaś okrutna siła postanowiła
go odgrodzić, odizolować, odciąć. Nie miał dokumentów. Nie
pamiętał niczego: ani swojej twarzy, koloru oczu, ani
imienia, nazwiska, wieku, ani zawodu, adresu, wyglądu domu,
ani twarzy matki, ojca, żony, dzieci (jeśli żonę i dzieci
miał). Żadnych faktów z przeszłości, cienia jednego
wspomnienia. Nie wiedział, gdzie jest, po co jest i dokąd ma
iść. Widelec, kubek, grzebień - musiał sobie przypomnieć, do
czego to wszystko służy. Jadł to, co podróżni zostawiali w
barze na talerzach. Spał w poczekalniach, jeśli dworcowi
policjanci mieli dobry humor. Bo kiedy mieli zły - wylatywał
na mróz.
Kiedy to było? Kiedy Janek wstał z torów? Sześć, może osiem
lat temu? Tego nie wiemy, bo Jan z trudem zapamiętuje i to,
co działo się po przebudzeniu na żwirze.
Człowiek ma wiele rodzajów pamięci: jest pamięć świeża i
pamięć dawna, długotrwała i krótkotrwała; deklaratywna
(autobiograficzna i semantyczna) i proceduralna. Można mówić
o pamięci operacyjnej, emocjonalnej. Jankowi wysiadły niemal
wszystkie. Amputacja. Pamięta jedynie jakieś urywki,
fragmenty, ścinki. Ale ma kłopoty z umiejscowieniem ich w
czasie, przestrzeni. Nie zawsze wie, co było przed, a co
było po. Czy było to blisko dworca, czy daleko. Bywają w
pamięci Janka fragmenty dłuższe, nasycone nawet barwami,
smakami, zapachami, w których jest upał albo jest ostry
mróz. I są emocje. Janek pamięta jedynie te kawałki życia po
przebudzeniu, które wiążą się z mocnymi uczuciami: strachem,
niepokojem, lękiem, napięciem, upokorzeniem, brakiem
nadziei, brakiem drugiego człowieka. Nie z radością, w życiu
Janka nie było radości.
Na Dworzec Centralny przyjechali jacyś górale w poszukiwaniu
pomocników na budowę. Spytali Janka, jak ma na imię, ale on
wtedy jeszcze nie miał imienia: - Nie wiem - odpowiedział. -
Nie wiesz? - zdziwił się któryś. - To niech ci będzie Jan.
Tamtą chwilę dobrze pamięta. Poczuł, że wreszcie coś ma:
imię. Trzy litery, niby niewiele, a pozwalają człowiekowi
poczuć się kimś. Za to Janek jest wdzięczny nieznajomym
góralom.
Górale wyjaśnili Jankowi (a może już dowiedział się o tym
wcześniej), że za pracę człowiek dostaje pieniądze. Chętnie
się zgodził, kiedy mu ją zaproponowali. Wsiedli do
samochodu, pojechali gdzieś pod Warszawę. Nosił tam cegły,
siał piasek, mieszał cement, więcej nie potrafił. Po dwóch
miesiącach (może po miesiącu, może po pięciu - tego nie jest
pewny) budowa się skończyła.
Wrócił na dworzec. Niewiele z tamtego czasu może sobie
przypomnieć, znowu jakieś strzępy, fragmenty. Na niedalekim
placu (może dalekim - tego nie pamięta) właściciele sadów
patrzyli na bezdomnych mężczyzn, wskazywali palcem: ty, ty i
ty. Nie sprawdzali dowodów osobistych, nie pytali o
nazwiska. Ładowali ludzi na żuka i do roboty.
Zrywał jabłka, spał gdzieś pod drzewem. Ale miał co jeść.
Pieniędzy nie dostawał, widać pracodawca zorientował się, że
z Jankiem jest coś nie tak: jąkał się, mówił cicho,
nieskładnie, patrzył w ziemię. I nie pamiętał, kim jest. A
takiemu można nie płacić. Wiele razy, kiedy prosił o
zarobione pieniądze, szczuli go psami, grozili policją
(wiedział z dworca, że policja to nic dobrego), kopali w
tyłek: - Wypierdalaj! Te urywki Janek dobrze pamięta:
narobił się w sadzie, na jednej budowie, drugiej, czwartej.
Czasem tydzień, czasem miesiąc, półtora. Spał na podwórku
bez dachu nad głową albo na skrawku betonu w jakiejś ciemnej
komórce. Albo na dykcie, styropianie - to już wielki luksus.
Koca nikt mu nigdy nie dał - byłby to dowód wielkiej
ludzkiej dobroci, takie wzruszenie Janek by zapamiętał.
Pamięta co innego: - Weź wiadro i przynieś prądu - robotnicy
na budowie wydawali mu takie polecenia. Janek brał wiadro,
wychodził za płot, pytał ludzi we wsi, gdzie może prąd
znaleźć, bo kazali mu przynieść całe wiadro. Ludzie śmiali
się, aż przewracali się z tego śmiechu, nie wiedział
dlaczego. Szedł dalej i dalej pytał. Czuł coraz większą
rozpacz, tak to wspomina, coraz większe cierpienie duszy.
Tak wielkie, jakiego dotąd nie znał: nie dało się go
porównać z żadnym cierpieniem fizycznym. Według Janka był to
dowód na to, że dusza istnieje.
Człowiek z amputowaną pamięcią nie należy do społeczeństwa,
więc kiedy brakowało pracy i kiedy nie było mrozu Janek
mieszkał w lesie. Robił sobie legowisko z gałęzi, przykrywał
ogrodniczą folią znalezioną gdzieś na śmietniku. Taka folia
nie jest zła: dobrze chroni przed zimnym wiatrem i gęstym
deszczem.
Wiedział, gdzie może spać, a skąd powinien szybko odejść, bo
Janek czuje miejsca. Nie wie, skąd ma tę umiejętność, ale
jest przekonany, że są miejsca dobre i są miejsca złe: lasy,
ale także mieszkania, domy. Miejsca dobre nie różnią się
niczym szczególnym od miejsc, które Jan odczuwa jako złe. W
lesie dobrym i w lesie złym tak samo rosną drzewa, krzaki,
trawa, nie widać żadnej różnicy. Tylko Janek ją czuje i
nigdy
nie wchodzi na negatywny teren. I nigdy o tym z ludźmi nie
rozmawia - boi się, że uznają go za zupełnego wariata.
Jadł jagody, które rosły w dobrych miejscach, maliny, grzyby
pieczone na ognisku. Wiedza, które są jadalne, a których
jeść nie wolno, została mu z poprzedniego życia. Tak jak
znajomość kolorów i pewność, że Bóg istnieje. Ale do tego,
które zioła są dobre na rany, które odstraszają komary, a
które powodują, że człowiek mniej śmierdzi - doszedł już
sam.
Chodził po wioskach i prosił o możliwość skorzystania z
hydrantu: umyje się na podwórku, ogoli, nie będzie
przeszkadzał, przepierze rzeczy, włoży mokre, poczuje się
dobrze. Według Janka nic nie jest tak straszne, ani głód,
ani zimno, tylko własny zapach, którego nie możesz znieść.
Trzeba dbać o siebie, nawet gdy jest już z tobą całkiem źle.
Im bardziej się zaniedbujesz, tym bliżej ci do śmierci.
Pytał po wsiach, czy może porąbać drzewo, skosić trawę, coś
przynieść, zanieść. Nie chciał pieniędzy, chciał jedzenia.
Życie nauczyło go w tych sprawach ograniczonego zaufania:
lepiej zjeść od razu, niż czekać na wynagrodzenie. Radził
sobie także wtedy, gdy nikt nie chciał dać talerza zupy.
Przetrwanie dawał las, a kiedy przyszła zima - śmietniki.
Nie raz, nie dwa Janek wyciągał ze śmietnika suchy
nadpleśniały chleb, maczał go w kałuży i jadł. Wolał tak,
niż kraść.
Nie pamięta, kiedy znowu trafił na budowę. Znowu nosił
cement, cegły, siał piasek. Przyglądał mu się właściciel
firmy budowlanej. Spostrzegł, że Janek jest punktualny,
sumienny, solidny, pracowity i - w przeciwieństwie do wielu
innych robotników - nie pije. Ani łyka piwka, wódki, nic.
Postanowił Janka przyuczyć do bardziej skomplikowanych prac.
Postawił go przy murarzu i pod jego okiem kazał murować.
Przy glazurniku - kłaść glazurę. Ciężko szło. Wyszło źle,
nierówno, musiał wszystko rozwalać i jeszcze raz stawiać.
Dziś potrafi murować, jak mało kto. Bo u Jana, cokolwiek się
stało z jego głową, zachowana została zdolność uczenia się.
Dlatego dziś całkiem nieźle czyta (a miał z tym kłopoty), z
pisaniem wciąż nie najlepiej, za to dobrze mu idzie z
liczeniem.
Właściciel firmy załatwił Jankowi mieszkanie pod Warszawą -
pokój u samotnej starszej pani. Dał stałą pracę. Na czarno,
no bo jak zatrudnić kogoś, kto ma tylko imię (nadane przez
jakichś nieznajomych górali), nie ma nazwiska, adresu,
PESEL-u, NIP-u i wszystkich innych numerów, które czynią
człowieka kimś.
Poza szefem, jego żoną i kilkoma pracownikami firmy
budowlanej Janek nie miał żadnych znajomych.
2.

Janek dziś:
Szef dał Jankowi numer telefonu do ITAKI. Michał zrobił
Jankowi zdjęcie. Sprawdziliśmy, czy nie jest jednym z tych,
których poszukujemy. Nie był.
Sprawdziliśmy, czy poszukuje go policja: jako zaginionego.
Nie.
Jako przestępcę? Nie, w rejestrach linii papilarnych nie ma
odcisków jego palców (ucieszył się, odetchnął).
Policjanci zarejestrowali Janka jako mężczyznę N.N. Włosy
krótkie, proste; sylwetka szczupła, wysmukła; nos duży; uszy
duże, przylegające itd. Obiecali wyjaśnić, kim jest.
I my się staramy. Pokazaliśmy Janka w "Gazecie Wyborczej", w
telewizji, na naszej stronie internetowej
www.zaginieni.pl. Byliśmy
przekonani, że szybko rozwiążemy sprawę: zgłoszą się jacyś
bliscy, dalsi krewni, sąsiedzi. Tak zwykle bywa z ludźmi o
nieznanej tożsamości: ktoś ich szuka, ktoś się o nich
martwi, ktoś na nich czeka.
Tymczasem Michał postanowił pomęczyć Jana kilkugodzinnym
badaniem neuropsychologicznym. Zadawał mu wiele pytań, robił
rozmaite testy, kazał układać klocki, powtarzać cyfry,
porządkować obrazki. Liczył Jankowi sekundy, odpowiedzi
poprawne, błędy. Postawił wnioski, które w skrócie brzmiały
tak: uraz głowy mógł doprowadzić do lewostronnego lub
obustronnego uszkodzenia przyśrodkowych części płatów
skroniowych i wzgórza. Prawdopodobne uszkodzenie struktur
hipokampa. Prawdopodobne uszkodzenie bocznej kory
skroniowej. Wszystko to, zdaniem Michała, powinien
zweryfikować neurolog, po specjalistycznych badaniach.
Chcieliśmy o tym wszystkim powiedzieć rodzinie Janka, ale
nikt się po niego nie zgłosił.
Pojawiła się ważna informacja: Janek mógł być kierowcą
Miejskich Zakładów Autobusowych w Warszawie. Tak się wydaje
człowiekowi, który kiedyś był instruktorem jazdy w MZA.
Instruktor - nazywa się Adam Piekarski - dostał od nas
zdjęcie Janka, sam obiecał je zeskanować i przygotować
plakaty. Powiesił je w zajezdniach, w dyspozytorniach, w
biurach.
Poprosiliśmy o zgodę na przejrzenie archiwów MZA, do pomocy
zgłosili się chętni wolontariusze. Ale szybko musieliśmy
zrezygnować z naszych zamiarów: archiwum jest niekompletne,
częściowo zalane, w aktach osobowych zwykle brakuje zdjęć.
Kierowcy autobusów pozwolili Jankowi usiąść za kierownicą
ikarusa. Usiadł, odpalił, ruszył. I to jak! Prowadził
przegubowego kolosa bez żadnego problemu, zatrzymał go,
zaparkował, zaciągnął hamulec. Wiedział, że w ikarusie
dźwignia hamulca ręcznego jest za fotelem z lewej strony, a
nie - jak zwykle - po stronie prawej. Zrobił to odruchowo,
nikogo o to nie pytał.
Ważny ślad, który zaprowadził nas donikąd. Ślepa uliczka -
nikt w MZA Janka nie poznaje.
Jan bardzo chce wiedzieć, kim jest, mieć na krzyżu nazwisko,
kiedy przyjdzie jego czas. Ale nie boi się śmierci. Sądzi,
że śmierci nie ma. Ciało, które ginie, jest jedynie
opakowaniem dla duszy. Jan stanie przed Bogiem i będzie
musiał świadomie odpowiedzieć za całe życie, cokolwiek w tym
poprzednim się wydarzyło.
I na ziemi trzeba pozałatwiać wszystkie swoje sprawy: z tego
życia i z tamtego. Umierać, zdaniem Janka, należy bez
żadnych zaległości.
3.

Janek mógł tak wyglądać 15 lat temu.
Już raz chciał umierać, miał dość
życia w lesie. Wszedł do letniego domku, gdzieś na działkach
pracowniczych. Domek (altanka raczej) był otwarty, Janek
nigdy by się do zamkniętego nie włamał. Ludzie na zimę
zostawiają otwarte domy, żeby złodzieje nie niszczyli drzwi,
nie wybijali szyb. Wszedł poszukać jedzenia. Uznał, że jeśli
ktoś zostawił coś, co się do jedzenia nadaje (makaron, ryż,
kasza), to nic się nie stanie, kiedy on się posili, a nie
polne myszy.
Otworzył szufladę, zobaczył pistolet. Ten fragment życia
Janek pamięta dokładnie: chwycił go w rękę, przyłożył do
głowy, strzelił. Nic się nie stało. Wyskoczył z domu na
zewnątrz, biegł przed siebie pędem, czuł, że próbował zrobić
coś, czego człowiekowi robić nie wolno. To są podszepty
diabła, który żywi się ludzkimi emocjami: strachem, złością,
zawiścią, nienawiścią. Tak myśli Janek, ale diabeł tego nie
wie, bo nie zna ludzkich myśli. Zdaniem Janka szatan tylko
udaje, że wie o nas wszystko. Nie trzeba go słuchać. Nigdy,
nawet gdy brakuje nadziei. Janek zatrzymał się gdzieś na
skraju lasu. Pojął, że przed chwilą zdarzyło się coś
ważnego. Michał mówi, że wtedy Janek zobaczył życie.
Następnego dnia wyszedł z lasu, poszedł do wsi poszukać
pracy. Już się nie jąkał, gdy o nią prosił. Nie patrzył w
ziemię, głos miał mocny i pewny. Dostał pracę i dostał za
nią zapłatę. Chyba niedługo potem, tego dokładnie nie
pamięta, spotkał swojego późniejszego szefa. Szef załatwił
mu przyzwoity pokój, pracę i dał telefon do ITAKI.
Dzięki szefowi idziemy teraz sosnowym lasem i słyszymy szum.
Szefa nie możemy poznać. Szef widzi w nas nie organizację
pozarządową, lecz instytucję, przed którą lepiej się nie
ujawniać - zatrudnia człowieka na czarno, więc lepiej nie.
Janek nie chce na szefa naciskać, i my nie naciskamy. Choć
chcielibyśmy poznać człowieka, który tak wiele dla Jana
zrobił. Szum jest coraz bardziej wyraźny, głośny. Janek
nasłuchuje, wchodzimy na ostatnią wydmę, zdejmujemy buty.
Janek już widzi fragment niebieskiej płaszczyzny, lekko
spienionej. Stawia jeszcze kilka kroków. Teraz otwiera się
przed nim wielka przestrzeń. Tego się nie spodziewał. Staje
bez ruchu, patrzy, ociera oko: - Wiedziałem, że morze ma
dużo wody, ale nie, że aż tak.
Idziemy brzegiem, woda obmywa nam stopy. Janek cieszy się,
wysoka fala moczy mu nogawki. Idziemy coraz dalej, coraz
dłużej. Janek pochyla się nagle, podnosi pomarańczowy kamyk,
trochę przezroczysty: jeden, drugi, dziesiąty. Tłumaczymy:
bursztyny. Mówimy, skąd się wzięły. Mówimy, po co są kutry
rybackie, którym tak się przygląda. Do czego służą sieci.
Latarnia morska. Pokazujemy statek, chyba pasażerski, na
horyzoncie. Horyzont. Co to jest? Tłumaczymy. Ziemia -
okrągła. Bieguny, kontynenty, oceany. Siadamy na pniu, który
wyrzuciła woda. Pijemy z Michałem piwo z puszek, Janek piwa
nie chce. Patrzy przed siebie: - Morza nie da się zapomnieć,
nigdy nad morzem nie byłem.
4.
Wracamy do Warszawy, przy drodze stoją prostytutki. Janek wie, czym
się
zajmują, wytłumaczył mu szef, kiedy jechali do pracy, a one machały
do kierowców,
jak teraz do nas machają. I koledzy w pracy opowiadali o nich różne
historie. Janek
sądzi, że dziewczyny przy jezdni są bardzo głupie albo bardzo
biedne, ubogie.
Janek czasem, we śnie, jest z nieznaną mu kobietą. A może
zapomnianą? Kobieta nie
ma wyraźnej twarzy, takie sny pojawiają się rzadko, Janek nie
przywiązuje do nich wagi. Raczej w ogóle nie myśli o seksie, a
rozmowa o tym wcale go nie zawstydza. Nie ucieka
od odpowiedzi, które innym wydawałyby się krępujące. Kobieta, z
którą mógłby być, nie
musi być ładna. Musi być dobra i nie dwudziestolatka. - O czym ja
bym z takim dzieckiem rozmawiał? - pyta Janek. - Co z tego, że
będzie młoda i ładna, jak mało będzie w głowie?
Janek lubi dzieci. Dorosły, cokolwiek mu się złego przydarzy,
jakoś sobie poradzi. A dziecko nie. Dziecko trzeba chronić.
Jan chce zostać bratem zakonnym, ale nie w zamkniętym
zakonie. Chce służyć Bogu, służąc ludziom.
5.

Michał martwi się, bo Janka ciągle boli głowa. Tak jakby mu ktoś na
skroniach
zaciskał stalową obręcz. Boli go wtedy, gdy się zdenerwuje albo
wzruszy.
Albo kiedy nam opowiada o tym, co działo się zaraz po przebudzeniu
na torach. Woli, żeby z nim rozmawiać o tym, co się dzieje teraz.
Teraz musimy iść do sądu. Janek nigdy nie był w sądzie, przynajmniej
tego
nie pamięta. Musimy tam iść, bo wszelkie próby ustalenia prawdziwego
imienia
i nazwiska nie przyniosły dotychczas rezultatu. A Janek chce mieć
dowód osobisty,
zarabiać legalnie, płacić podatki, mieć konto w banku. Musi mieć
nazwisko. Nowe
nada mu sąd. Janek musi tylko powiedzieć, jak chce się nazywać, jak
mieli na
imię jego rodzice, kiedy i gdzie się urodził. Wszystko to może sobie
wymyślić:
Jan, lubi to imię.
Man, nazwisko proste, krótkie, wygodne do zapisania
i zapamiętania. I europejskie: bez żadnego ś, ć, ż.
Syn Jana i Marii, całkiem ładnie.
Urodzony w Warszawie, kiedy?
Dobrze byłoby mieć okrągły rok urodzenia, prosty, żeby nie
zapomnieć. 1950?
Miałby dzisiaj pięćdziesiąt trzy lata, trochę dużo.
Wolałby być młodszy, nie ma co się dziwić, każdy by wolał.
Skoro tak rzadko człowiek może decydować o roku swego urodzenia,
więc dlaczego przy tej okazji nie odmłodzić Janka? Janek chce
jak najdłużej pracować, a nie siedzieć na emeryturze.
Ma rację, prosimy sąd o datę urodzenia: 1 stycznia 1960.
I sąd się zgadza.
Dostajemy postanowienie sądu, idziemy do urzędu stanu cywilnego,
gdzie w pokoju z tabliczką Rejestracja narodzin Janek otrzymuje akt
urodzenia. Dziewczyny w ITACE stawiają tort. Teraz urząd miasta,
ewidencja ludności. Urzędnicy się dziwią, ale są mili, nie robią
problemów.
Jan Man otrzyma dowód osobisty za miesiąc.
6.
Opowiedziałem o Janku profesorowi Januszowi Rybakowskiemu,
psychiatrze
z Akademii Medycznej w Poznaniu, z którym robiłem wywiad dla "Dużego
Formatu". Profesor powiedział, że może uda się Jankowi pomóc, chciał
Janka zobaczyć. Najlepiej
w klinice w Bydgoszczy, gdzie raz w tygodniu przyjmuje pacjentów.
Tam pracuje także docent Alina Borkowska, neuropsycholog, która wie,
jak działa pamięć, czym jest uwaga, odbiór i przetwarzanie
informacji, i dlaczego to wszystko czasem przestaje działać.
Jedziemy więc z Jankiem do Bydgoszczy. Tym razem pociągiem.
Janek cieszy się: nie pamięta, by kiedykolwiek jechał czymś takim.
Zachwyt
i dziwienie się światem, który szybko miga za szybą, zajmuje Jankowi
całą podróż.
Profesor Rybakowski zadaje szereg pytań: o bóle i zawroty głowy, o
lęki, o poczucie
braku sensu życia, o myśli samobójcze. Janek odpowiada, że odkąd ma
nas, złych
myśli jest coraz mniej. Zamiast tego jest jakaś pewność, oparcie,
bezpieczeństwo.
Docent Borkowska razem z asystentką Moniką Wiłkość proszą Janka,
by usiadł przy komputerze i wykonał kilka testów. Sprawdzają czas
reakcji,
różnicowanie i ignorowanie bodźców, zdolność kojarzenia, zaburzenia
uwagi. Komputer bezlitośnie zlicza błędy Janka, jest ich wiele.
Teraz jedziemy do szpitala wojskowego, gdzie - dzięki staraniom
docent
Borkowskiej i profesora Rybakowskiego - Jankiem zaopiekuje się
profesor
Marek Harat, neurochirurg. Janek spędza tu kilka dni, cały czas
jesteśmy przy
nim. Nikt nas nie wyrzuca, pielęgniarki, salowe i lekarze są dla nas
mili i ciepli -
Janek czuje się bezpiecznie. Jest poruszony, gdy widzi cierpienie
innych:
opatrunki i siateczki na ogolonych głowach, wenflony w dłoniach,
kroplówki.
Chorzy siedzą na wózkach albo drepczą kroczek po kroczku, uczą się
chodzić prowadzeni przez rehabilitanta. Unoszą na siłę kolana. Inni
leżą
plackiem, żadnego ruchu. - Czy oni wstaną? - dopytuje się Janek.
Przechodzi podstawowe badania (morfologia krwi, rentgen płuc, EKG),
ale także badania specjalistyczne: EEG, rezonans magnetyczny, PET.
Nigdzie indziej w Polsce nie ma takiej maszyny jak PET. Tylko na
bydgoskiej
onkologii - to Pozytonowa Emisyjna Tomografia, prawdziwe cudo,
najbardziej zaawansowana technologicznie metoda medycyny nuklearnej,
najnowocześniejszy
i najdokładniejszy sposób diagnozowania wczesnych stanów
nowotworowych.
Perfekcyjnie lokalizuje ogniska patologiczne. Super! Nasz kiedyś
bezdomny
Janek leży w maszynie za pięć milionów dolarów. Trochę się
denerwuje, jest już zmęczony, ale nie narzeka.
Rozpoznanie: obustronne zaniki korowe płatów skroniowych. I
uszkodzony
układ hipokampa. Stąd u Janka całkowity deficyt pamięci
autobiograficznej.
Pamięć semantyczna działa częściowo: Janek mówi, zna słowa, choć
niektórych mu czasem brakuje. Pojęcie Hitler jest mu obce, ale
potrafi się
uczyć. Kładzie wzorowo glazurę, bo się tego nauczył. Pamięć
proceduralna
odpowiedzialna za odruchy ma się całkiem nieźle, powraca: nie
wiedział,
do czego służy widelec, ale potrafił to sobie przypomnieć. Pamiętał
doskonale,
gdzie w autobusie jest hamulec ręczny. Gorzej z pamięcią operacyjną
-
to pamięć krótkotrwała, odpowiada za szybkie włączanie informacji,
które
pozwalają nam orientować się w sytuacji: kiedy prowadzimy samochód,
potrafimy kontrolować wszystko, co się dzieje wewnątrz i na
zewnątrz,
a jednocześnie możemy uważnie słuchać audycji w radiu.
Kiedy jednak
na drodze dzieje się coś niespodziewanego, natychmiast na to
reagujemy.
Hamujemy albo przyspieszamy, kręcimy kierownicą. Radio w tej chwili
nie ma znaczenia, nie słyszymy go. Reagujemy adekwatnie do sytuacji,
a Janek nie. Bo ma uszkodzone okolice czołowe mózgu, które za ten
rodzaj pamięci odpowiadają. Wszystko to lekarze o Janku już wiedzą,
ale nie wiedzą, jak do tego doszło. Nie ma dowodu na mechaniczny
uraz mózgu. Rana, z którą Janek wstał z torów, była prawdopodobnie
niegroźnym skaleczeniem.
W mózgu nie ma po niej śladu, ani nawet
na kościach czaszki. Nie są to kłopoty z pamięcią spowodowane piciem
alkoholu (jeśli Janek pił), ich objawy są inne. Docent Alina
Borkowska
ma dwie hipotezy: są to uszkodzenia toksyczne, skutek działania
jakiejś
silnej trucizny. Czy ktoś chciał Janka otruć? Może nie, może Janek
ma
kłopoty z pamięcią w wyniku długotrwałego stresu. I to jest druga
hipoteza. Taki stres zmniejsza objętość hipokampa i powoduje
zaburzenia
lękowe. Może być i trzecia przyczyna - jakaś choroba mózgu
uwarunkowana
genetycznie. Trudno nam to wszystko pojąć, ale wspólnie z lekarzami
będziemy się starali ułatwić Janowi życie - poradzimy sobie może z
bólami
głowy, z lękami, z poczuciem bezsensu. Janek dostaje od profesora
Rybakowskiego recepty, a od docent Borkowskiej testy do
ćwiczenia pamięci. Będzie je robił pod opieką Michała.
7.
Michał jest psychologiem, ale i magistrem filozofii. Pisze mi w
mailu tak: Mam wrażenie,
że tragizm historii Janka może nas łatwo zwieść. Gdy go spotkamy,
zadamy mu parę pytań, poobserwujemy i możemy stwierdzić, że Jan jest
dobrym, skrzywdzonym przez los człowiekiem. Zalęknionym z powodu
tego, co przeszedł, wzbudzającym w nas uczucie sympatii przemieszane
ze współczuciem. Można spotkać Jana kilkakrotnie i wcale go
nie poznać. Podziwiać go za to, co przeżył i wytrzymał, za
dobrotliwość tak dzisiaj rzadką.
I dalej nic o nim nie wiedzieć. Niezwykle trudno jest dziś dostrzec
w człowieku mądrość. Dziwnym kaprysem losu mądrość znalazła w Janie
dom. Jan nie ma pojęcia o starożytnej Grecji i starożytnej
filozofii, tak samo jak nie wie, że są kontynenty i był Napoleon.
Wiedzę ogólną utracił razem z pamięcią o sobie. Nie wie, kim jest,
gdzie się urodził, gdzie wychował. Nie pamięta twarzy rodziców.
Wielu rzeczy nie wie nasz Jan. Ale wie, jak żyć. Słuchając tego, co
mówi, w co wierzy albo co uważa za słuszne, mam zawsze nieodparte
wrażenie, że czytam jeszcze raz starożytnych filozofów. Jego postawa
jest zgodna ze wskazaniami filozoficznego sposobu życia, który
prowadzi człowieka do szczęścia. Jan widzi sens życia
i sens śmierci, ma dystans do rzeczy materialnych, jest życzliwy
ludziom i rozumie ludzi. Jest wewnętrznie uporządkowany. To, czego
doświadczył, wzmocniło go.
Źródło:
LINK!
Copyright by Wojciech Tochman
Źródło: "Duży Format" (Gazeta Wyborcza) 2003/12/22
Zdjęcia: Michał Czyżewski i Jerzy Gumowski
Regresję zdjęcia Jana wykonało Centralne
Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji.
|