Rodzi się dziecko; maleńka krucha istotka, słodziutki cudowny
Aniołek.
Jest taki kochany, niewinny i zdany tylko na nas.
Bez naszej miłości, troski, nie przeżyłby nawet tygodnia.
Kiedy urodziłam syna, byłam bardzo młoda. Pomyślałam, stało się,
trudno.
Przecież mam chłopaka, mam gdzie mieszkać, mama mi pomoże i jakoś to
będzie.
Będę jeszcze młoda gdy syn dorośnie, usamodzielni się i weźmie życie
w swoje ręce. Przecież lata tak szybko lecą, ani się nie obejrzę jak
nie będę musiała się o niego tak bardzo troszczyć.
Jak, że się myliłam. Tylko w amerykańskich serialach, życie wygląda
jak bajka.
Bardzo szybko uświadomiłam sobie, że nie gram w takim serialu i, że
muszę szybko dorosnąć i nie mam taryfy ulgowej tylko dla tego, że
mam naście lat. Dla męża, który był nie wiele starszy, też było to
ogromne wyzwanie. Starał się jak najmniej przebywać w domu, pił, był
agresywny.
Nie miał mnie kto bronić, ponieważ moja mama wyjechała, a ojciec od
dawna z nami nie mieszkał. Jednak po dwóch latach pojawiło się
następne dziecko i jeszcze więcej problemów. Mąż coraz rzadziej był
w domu i byłam nawet z tego zadowolona, ponieważ miałam spokój. Nikt
mnie nie szarpał, nikt mi nie ubliżał. Byłam tylko ja i dzieci.
W tym trudnym dla mnie okresie, moja mama zaproponowała , żeby mąż
przyjechał do niej na parę miesięcy popracować (mama była za
granicą). Pojechał i tyle go widziałam.
Po paru latach z mężem spotkałam się tylko po to żeby wziąć rozwód.
Mijały lata, dzieci dorastały i wraz z dziećmi rosły problemy.
Wyszłam ponownie za mąż, urodziłam córkę.
Kiedy starszy syn miał 15 lat zauważyłam, że czasem dziwnie się
zachowuje.
Był nienaturalnie pobudzony, opuścił się w nauce, zaczął wagarować.
Były dni, że nic nie jadł, a w innych dniach jadł za czworo. Stał
się pyskaty i zaczepny. Zorientowałam się, że ćpa. Nie pomogły
płacze, tłumaczenia. Przyznał się, że bierze, ale tylko
okazjonalnie.
Znikał na całe dnie i noce. Postanowiłam wywieźć go z Polski.
Myślałam, że zmiana otoczenia dobrze mu zrobi, zobaczy jak żyją
ludzie na zachodzie, jak super potrafi bawić się młodzież bez
narkotyków. Był pod dobrą opieką mojej mamy, więc nie bałam się o
niego. Jednak po paru tygodniach mama zauważyła u niego dziwne
zachowanie. Natychmiast wsiadłam samochód i pojechałam po niego.
Postanowiłam zostać u mamy parę dni i dokładnie mu się przyjrzeć.
Niestety mama miała rację, syn ćpał. Nie wiem skąd miał na
narkotyki, nie wiem w jaki sposób je zdobywał, ponieważ nie znał
języka. Zauważyłam na rękach ślady po igle i w tej jednej sekundzie
myślałam, że umrę. Zdałam sobie sprawę, że to nie jakaś tam "trawka"
(w tamtym okresie myślałam, że "trawka" to nie aż tak groźny
narkotyk), dotarło do mnie,
że on bierze heroinę, kokainę, a
przecież od tego się umiera.
Pewnego dnia postanowiłam go śledzić, żeby zobaczyć skąd on bierze
to świństwo.
Pojechał w miejsce które było głównym punktem spotkań narkomanów i
było znane w mieście. Nie wiedziałam co mam robić? Nie wiedziałam, czy mam się
ujawnić, czy mam go dalej obserwować? Nie chciałam dopuścić do tego,
żeby kupił następną "działkę", która mogłaby być jego ostatnią!
Podeszłam do niego i poprosiłam, żeby wracał ze mną do domu.
Oczywiście odmówił. Prosiłam, błagam, płakałam. Ludzie którzy nas
mijali patrzyli na nas ciekawie. Nie odstępowałam syna na krok. Syn
czuł się coraz gorzej i nie mógł nic kupić. Dilerzy omijali nas
szerokim łukiem, bali się pewnie, że jestem podstawiona przez
policję. Kiedy syn opadł całkowicie z sił, zgodził się wrócić do
domu.
Po trzech dniach głody narkotykowe zaczęły mijać. Fizycznie poczuł
się mocniejszy, ale psychicznie czuł się kiepsko. Robił się co raz
bardziej agresywny, krzyczał, że musi wyjść, że nie wytrzyma tego
dłużej! Schowałam mu buty, schowałam mu kurtkę. Uciekł w
pantoflach i cienkiej bluzie. Wybiegłam za nim, jednak był dużo szybszy i
zdążył mi uciec. Wiedziałam jednak gdzie go szukać. Pojechałam w to
przeklęte miejsce i faktycznie syn tam był. Wiedziałam, że
dobrowolnie ze mną nie pójdzie, więc postanowiłam prosić policję o pomoc.
Podeszli ze mną do syna i
nakazali, żeby pojechał ze mną do domu,
ale on odmówił. Żadne prośby ani groźby mówione przez policję nic
nie dały. Policjantka zawołała mnie na bok i powiedziała, że nie
mogą go aresztować, bo nie mają za co. Kazać mu też nie mogą żeby ze
mną jechał, ponieważ syn ma skończone 17 lat i w tym kraju jest już
pełnoletni i odpowiada sam za siebie. Byłam zrozpaczona i bezradna.
Policja odeszła, a ja zauważyłam, że syn dziwnie się zachowuje.
Zrobił się bardzo śpiący. Zapytałam go co wziął? Odpowiedział, że
jakąś tabletkę. Zrobił się bardzo spokojny i bez problemu pojechał
ze mną do domu. Położył się na łóżku i zasnął.
Spakowałam moje i syna rzeczy w pięć minut, porwałam paszporty, mama
pomogła mi go doprowadzić na wpół śpiącego do samochodu i prawie z
piskiem opon ruszyłam do Polski. Syn obudził się dopiero w Polsce.
Po paru tygodniach doszedł do siebie i przeprowadziliśmy poważną
rozmowę. Stwierdziliśmy, że sami sobie nie poradzimy z jego
nałogiem, że musimy szukać pomocy.
Znalazłam ośrodek Monaru. Był wprawdzie 400 km od domu, ale
pomyślałam,
że to może i lepiej, nie będzie go korciło, żeby uciec. Zawiozłam syna na miejsce.
Po
miesiącu pojechałam go odwiedzić, a po dwóch on był z powrotem.
Uciekł. Powiedział, że się zabije, ale tam nie wróci. W tym czasie
bardzo dużo, ale też często dostawał "doła". Były dni, że nic nie
można było mu powiedzieć, bo od razu wrzeszczał. Nic nie chciał w
domu robić i zawalił technikum.
Stał się agresywny w stosunku do swojej dziewczyny. Często z nią
rozmawiałam i powiedziała mi, że go nie poznaje.
Wiedziałam już, że obaj synowie ćpają. Wiedziałam, że moje dzieci
toną w bagnie, a ja nie mogę nic zrobić. Atmosfera w domu była
koszmarna. Ciągłe awantury z mężem, który nie był ich ojcem i tym
bardziej nie tolerował ich zachowania. Cierpiała na tym córka,
cierpieliśmy wszyscy. To było piekło na ziemi.
Za jakiś czas zaczęły ginąć z domu pieniądze, zginęła kamera i
aparat fotograficzny,
zginęło również nasze całe złoto. Byłam w
rozpaczy. Z mężem nie mogłam się dogadać, nasze małżeństwo
przechodziło bardzo poważny kryzys. Postanowiłam szukać pomocy u psychologa. Byłam na paru rozmowach, były na rozmowie dzieci. Nic to nie
dało. Oni
byli tam tylko raz i nie mogłam ich zmusić żeby ponownie
poszli. Psycholog powiedziała, żebym starszego syna wyrzuciła, że podobno tak trzeba zrobić. Trzeba zostawić osobę uzależnioną samą
sobie, żeby stoczyła się na dno, bo wtedy jest szansa, że się od
dna odbije. Wiedziałam, że takiej rady nie posłucham, ale
postanowiłam nie wpuścić starszego syna na noc do domu, jeżeli nie
wróci o umówionej godzinie, czyli 22.00 -ej. Minęła 23.00, minęła
24.00,a ja stoję w oknie i czekam na jego powrót.
Mąż, też nie śpi i tylko czeka, żeby syn wrócił i
żeby mógł go sprać. Po godzinie pierwszej w nocy usłyszałam
go pod drzwiami, powiedziałam mu, że nie wejdzie, że sam już wybrał i miarka się przebrała. Odszedł
parę metrów od domu, usiadł na ławce, a ja
myślałam, że serce pęknie mi się
z rozpaczy. Wiedziałam, że mu
zimno, że jest głodny, że nie ma gdzie iść.
Wpuściłam go i
pilnowałam, żeby mąż go za mocno po plecach nie wytrzaskał.
Potem zaczęła się zima, więc nie było nawet mowy, żebym syna nie
wpuściła do domu. Scenariusz zawsze był ten sam. Syn wchodził do
domu, mąż pod moim czujnym okiem uderzał go parę razy w plecy i
akcja była zakończona.
Teraz, po latach potrafię już bez ogromnych emocji wspominać przez
co przeszłam, ale wtedy byłam jednym kłębkiem nerwów. Przybyło mi z dziesięć lat, byłam
wychudzona jak anorektyczka. Czasem musiałam z synem uciekać do
hotelu, kiedy miarka się przebrała i bałam się, że mąż teraz już naprawdę go pobije.
Pewnego dnia, syn już do domu nie wrócił. Został aresztowany i
skazany na osiem lat.
Miał dopiero 19 lat i tak straszny wyrok przed sobą. Świat mi się
zawalił. Myślałam, że umrę, ale musiałam być silna.
Nie wiedziałam gdzie szukać pomocy, gdzie szukać ratunku. Nie
mówiłam nikomu o swoich problemach, bo i po co. Przecież osoby i
instytucje u których szukałam pomocy, nie sprawdziły się. Pozostał
mi Bóg. Wiele nocy przesiedziałam na łóżku, kiwając się, szlochając
i prosiłam Boga o ratunek dla moich dzieci. Prosiłam również o siłę
dla mnie, żeby to wszystko przetrwać. Prosiłam o wskazówki, co dalej...
Aresztowali go. Możecie sobie wyobrazić co czuje serce
matki, gdy drugiemu
dziecku też grozi więzienie. Jednak policja
chyba zlitowała się nade mną i dostał
wyrok w zawieszeniu. Nie
otrzeźwiło to jednak syna, dalej ćpał i był bardziej agresywny.
Pewnego dnia miałam na mieście sprawy do załatwienia i kiedy miałam
już wyjść,
bez konkretnego powodu postanowiłam zaglądnąć jeszcze do
pokoju syna. Nie wiem
co mnie tknęło? Chyba sam Anioł Stróż tam mnie
zaprowadził. Syn siedział na łóżku
i strasznie płakał. Doleciałam do
niego, przytuliłam i zapytałam co się dzieje? Nie chciał
mi nic powiedzieć, cały czas płakał,
a ja razem z nim. Dopiero po chwil powiedział, że ma myśli
samobójcze i nie może sobie z tym poradzić.
Że wczoraj był już u nas
na stacji PKP, żeby rzucić się pod pociąg, jednak brakło mu odwagi.
Byłam przerażona i zszokowana. Błagałam go, żeby pojechał ze mną do
szpitala psychiatrycznego. Zgodził się. Droga do szpitala trwała
prawie półtorej godziny i w tym czasie syn na tyle się uspokoił, że
odmówił zostania w szpitalu. Nie pomogły moje błagania, nie pomogła
rozmowa z lekarzem,
syn chciał wrócić do domu.
Każde jego wyjście z domu było dla mnie koszmarem.
Każdy jego
późniejszy powrót, doprowadzał mnie prawie do zawału. Nie miałam
z
kim porozmawiać i nie miałam nikogo kto by mnie przytulił i
powiedział, że
będzie dobrze. Patrzyłam jak moje dziecko się stacza
i nie mogłam nic zrobić.
Pewnej nocy jak zwykle długo nie mogłam usnąć. Myślałam o moich
dzieciach.
Serce mi pękało z bólu na myśl, że starszy siedzi w
przedawkowania, to może znowu próbować się zabić. Dopadła mnie czarna
rozpacz i straszna beznadzieja. Całym ciałem wstrząsał spazmatyczny
szloch.
Głośno prosiłam Boga o pomoc. Błagałam, żeby
dał mi jakiś znak, że
ktoś nad tym wszystkim czuwa, że nie jestem jednak sama.
W tym momencie poczułam, że na mojej dłoni usiadła mucha. Nie
otwierając oczu strząsnęłam ją, jednak po sekundzie znowu usiadła,
jeszcze raz ją odgoniłam, a ona
znowu usiadła. Otworzyłam oczy i
poszukałam jej wzrokiem. Po sekundzie mucha była znów na mojej
dłoni, ale teraz już nie uciekła kiedy poruszyłam dłonią. Po prostu
siedziała
i miałam wrażenie, że na mnie patrzy. Powoli przysunęłam do
niej wskazujący palec, a ona nie odleciała! Weszła na palec i tak
sobie siedziała. Byłam w szoku. Ponownie przyłożyłam do niej palec,
a ona znowu sobie przeszła na drugą dłoń i spacerowała. Po chwil
zerwała
się i usiadła na gazecie, która leżała koło łóżka.
Pochyliłam się i chciałam ją znowu wziąć
na palec, ale tym razem
uciekła. Jednak po paru sekundach znów usiadła na gazecie.
Popatrzyłam na nią uważniej i w tym momencie zobaczyłam artykuł na
którym siedziała.
Był zatytułowany "Biała śmierć". Zaczęłam go czytać, a mucha zapadła
się pod ziemię. Artykuł był o narkotykach i o śmierci. Nagle
uświadomiłam sobie, że więzienie uratowało mojego syna od śmierci,
że jest tam bezpieczny i będzie żył. Zrozumiałam w jakim celu mucha
ta się pojawiła. Zrozumiałam, że ktoś niewidzialny bardzo nas kocha
i czuwa nad nami. Poczułam się silniejsza i wiedziałam, że dam rade
pokonać to zło. Od paru lat pierwszy raz zasnęłam spokojna i pełna
optymizmu. Jeszcze przez trzy lata mucha ta pojawiała się kiedy było
mi bardzo ciężko. Siadała na mojej dłoni i prawie słyszałam jak
mówiła,
-Głowa do góry, będzie wszystko dobrze.
Na następny dzień rano, razem z córką pojechałam do księgarni po
podręczniki, ponieważ za dwa tygodnie rozpoczynał się rok szkolny.
Szukałyśmy po półkach
książek i nawet nie wiem kiedy znalazłam się w
dziele "Religie". Odeszłam stamtąd zdziwiona, że tam zawędrowałam.
Szukałyśmy dalej i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, znów znalazłam
się w tym dziale. Od razu przypomniała mi się mucha i pomyślałam,
że
to może jest jakiś znak, że powinnam przeglądnąć książki które tu
leżą. Sięgnęłam po pierwszą lepszą, przeczytałam tytuł "Egzorcyzmy XX
wieku".
Pomyślałam, no nie! Akurat takie głupoty musiałam wyjąć!
Rzuciłam okiem na resztę pozycji, ale nie było tam nic dla mnie.
Podeszłam do córki i pomagałam jej w zakupach. Nie wiem jak to się
stało, bo tego
nie pamiętam, ale znowu znalazłam się w dziale "Religie". Wiem, że
brzmi to idiotycznie, ale naprawdę nie pamiętam momentu
kiedy tam poszłam. Już teraz byłam pewna, że to nie
przypadek, że tu gdzieś leży podpowiedź co dalej? Wzrok padł na
książkę "Egzorcyzmy XX wieku". Pomyślałam, no nie! Znowu ona! Jednak
wyjęłam ją i
zaczęłam przeglądać. Wpadł mi w oko pewien fragment i
brzmiał mniej więcej tak.
"Czy zauważyłaś, że twoje dziecko się zmieniło? Jest agresywne,
kradnie, zaczęło ćpać,
a mąż twój nadużywa alkoholu? Czy zawalił ci
się Świat? Zastanów się czy twoja rodzina nie jest opętana. (tekst
trochę zmieniłam, ponieważ już nie pamiętam jak brzmiał w
oryginale).
Nie mogłam się doczekać, kiedy dojadę do domu, żeby zacząć ją
czytać. Przez dwa
dni robiłam w domu tylko to co musiałam i od razu
dalej brałam się za czytanie. Ta książka
to był ratunek! Prawie
wszystko co tam było napisane dotyczyło mojej rodziny. Zadzwoniłam
do kobiety która ją napisała i poprosiłam o pomoc. Zgodziła się i
jeszcze w tym dniu zaczęła przeprowadzać egzorcyzm. Po czterech
dniach zauważyłam u siebie kolosalną zmianę. Przestałam słyszeć
głosy, które towarzyszyły mi od lat w dzień i w nocy.
Dostałam
energii, wstąpiła we mnie radość życia i ogromna siła.
W jednej
sekundzie odeszły depresje i apatia. Syn znowu stał się miły i kochany.
Zaczął pomagać w domu i wydawało mi się, że przestał ćpać. Jednak
postanowiłam dalej go obserwować
i z nim porozmawiać.
Nie rzucił narkotyków z dnia na dzień, trwało to parę tygodni, może
i nawet miesięcy.
Jaka jest prawda, wie to tylko syn, ale już nie ćpa. Z
niecierpliwością czekałam na telefon od starszego syna. Chciałam
wiedzieć jak on się czuje, czy poczuł jakaś zmianę? Wreszcie
zadzwonił i nie mógł się nagadać jaką poczuł ogromną poprawę. Przede
wszystkim też przestał słyszeć głosy, stał się mniej agresywny, nic
już go w nocy
nie budzi, przeszły mu depresje i czuje się świetnie.
Młodszy coraz częściej pytał o starszego syna, aż pewnego dnia sam
zaproponował, że pojedzie ze mną na widzenie. Popłakałam
się ze
szczęścia. W naszym domu znów zapanowała miłość, zgoda i harmonia.
Starszy syn w więzieniu skończył szkołę, ukończył program
terapeutyczny dla osób uzależnionych i teraz staramy się o
warunkowe zwolnienie. Pozostał mu jeszcze rok i osiem
miesięcy do wyjścia (z ośmiu lat wyroku). Za parę dni
przyjedzie na pierwszą przepustkę i w tym samym czasie z
Anglii przylatuje młodszy syn. Wyjechał tam rok temu ze
swoją dziewczyną. Mają super prace i są szczęśliwi.
Najszczęśliwszą osobą bod słońcem to jestem ja, gdy widzę na
twarzach moich dzieci radość i zadowolenie. Myślę, że
najgorsze już za nami. Wiem, że jakbym znowu kiedyś miała
"pod górkę", to Bóg czuwa nad moja rodziną i da mi siłę,
żeby walczyć.
Rodzice,
nie pozostawiajcie swoich dzieci bez
pomocy.
Wiem, że dobrze zrobiłam nie słuchając rady psychologa, tylko
kierowałam się matczynym sercem. Nie można osoby uzależnionej
zostawić samej sobie. Ich mózg nie funkcjonuje poprawnie. U takich
osób zanikają wyższe uczucia. Oni nie czują skruchy, żalu i nie mają
współczucia dla innych. Wiedzą, że robią źle, że ranią, ale nie
potrafią inaczej.
Dla nich najważniejszy jest narkotyk!
Gdy bym posłuchała rady psychologa, może moje dzieci konały by teraz
na melinie lub dworcu, zarażone AIDS, z gnijącymi nogami i rękami
od podawania sobie w żyłę zastrzyków brudną igłą.
Wiem, że każdy powinien przeżyć po swojemu swoje życie i nie wolno
mu mówić
co jest dla niego dobre, bo tak naprawdę my tego nie wiemy.
To nam się wydaje,
że to o czym myślimy będzie dla tej osoby dobre,
ale wcale tak nie musi być.
Dusza schodzi na Ziemię, żeby nabrać nowych doświadczeń, może też
chce dokończyć coś czego w poprzednim wcieleniu nie dokończyła? Może
moje dzieci, moja rodzina musiała przez to wszystko przejść, może
było nam to potrzebne do dalszego rozwoju?
Jednak kiedy drugi człowiek błądzi, to trzeba mu podać rękę i
przytulić, bo za minutę może się okazać, że był to ostatni uścisk, a
osoba ta odeszła na zawsze.
Ewa
|