
Fundacja Pro- Prawo do życia od dłuższego czasu próbuje dowiedzieć
się, w jaki sposób zabijane są dzieci nienarodzone, czy zdarzyło
się, że przeżyły aborcję, a jeśli tak, czy szpital ma wdrożone
procedury ich ratowania. Fundacja wie, że warto o to pytać, bo takie
rzeczy mają miejsce w wielu krajach, i to częściej niż się wielu
wydaje.
W 1977 r. w szóstym miesiącu po trwającej pięć dni aborcji urodziła
się w USA całkowicie zdrowa Melissa Ohden. Dziś jeździ po świecie,
aby „być głosem tych, którzy głosu nie mają”. W podobnych
okolicznościach w Korei Południowej przyszedł na świat ze
zniekształconą lewą ręką Josiah Presley, adoptowany potem przez
amerykańską rodzinę z dwanaściorgiem dzieci.
Najbardziej znana jest
za to Giana Jessen, kobieta, która urodziła się z porażeniem
mózgowym. Ich przykłady pokazują, jak bardzo można chcieć żyć, nawet
ze stygmatyzującą naklejką „niechciane dziecko”. I walczyć o własne
życie w najbardziej beznadziejnych warunkach, przy szansach na
przeżycie bliskich zeru. Według strony www.theabortionsurvivors.com,
w USA żyje 44 tysiące osób, które przeżyły aborcję dokonaną za
pomocą różnych zabójczych metod. To są żywe, chodzące przykłady
ocalonych z aborcji. Te, przeznaczone do worka na odpady medyczne,
których po urodzeniu ostatecznie nikt nie ocalił, dużo łatwiej
wymazać z rzeczywistości. Liczba tych, których ostatecznie dobito,
musi być większa.
Kwestię żywych urodzeń po aborcji nagłaśniała w USA Jill Stanek,
wtedy pielęgniarka, która była ich świadkiem w Christ Hospital
(SIC!) w Oak Lawn, w stanie Illinois. Kiedy władze szpitala
odpowiedziały, że nie zaprzestaną pozostawiania noworodków na
śmierć, Stanek upubliczniła znane przez siebie fakty, po czym
straciła w końcu pracę. Wielokrotnie składała zeznania w
amerykańskim Kongresie. W 2002 r. prezydent Bush zaprosił ją na
ceremonię podpisania ustawy Born Alive Infants Protection Act,
chroniącej dzieci urodzone po aborcji przed dzieciobójstwem.
W innych krajach położne również borykają się z podobnym
„problemem”. W tekście z 2012 r. „Porzucanie noworodków na śmierć (w
norweskim raju)” Barbara Liwo relacjonuje artykuły na ten temat w
norweskiej prasie: z „Aftenposten” i „VG” (Verdens Gang). Jak
wyjaśnia, „Afteposten” uchodzi za najpoważniejszy dziennik w
Norwegii (skrzyżowanie „Gazety Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”), a VG
jest odpowiednikiem „SuperExpressu” czy „Faktu”. Z jej opracowania
wynika, że na oddziale położniczym szpitala Rikshospitalet w Oslo
specjalizującym się w przyjmowaniu wcześniaków (z doskonałą do tego
kadrą) i dokonywaniu tzw. późnych aborcji również nierzadko
dochodziło do żywych urodzeń po aborcjach w formie wymuszonego
porodu.
Dzieci te odkładało się gdzieś na bok, jak rzeczy, żeby
umarły. Jedna z norweskich położnych, Bodil Thorsnes, która nie
mogła się z tym pogodzić zastanawiała się (sic!), czy dzieci te
czuły ból. Na szczęście, nie była w swych dylematach odosobniona. 57
pracowników szpitala podpisało się pod listem, w którym prosili o
wyjaśnienie, czy pozostawienie 6-miesięcznego dziecka na śmierć było
zgodne z prawem. Pisali, bo nie chcieli już nigdy w czymś takim
uczestniczyć. List trafił w końcu do Departamentu Zdrowia, gdzie
przez rok (SIC!) czekał na odpowiedź. W maju 2012 r. biurokraci
uznali, że aborcja po 22. tygodniu jest sprzeczna z prawem. Położne
były dość zadowolone, że osiągnęły cel. Widać, aborcja w 21. czy 20.
tygodniu jest już dla nich do zaakceptowania. Tylko właściwie
dlaczego?
W Szwecji niektóre położne również nie mogą do końca w spokoju
wykonywać swojej pracy. Tak przynajmniej wynika z tekstu “Pro-life
po szwedzku” Weroniki Pomiernej w “Gościu Niedzielnym” (2012 r.). W
nim to bohaterka artykułu, Gunilla Gomér, szwedzka polityk, która
studiowała pielęgniarstwo aby zostać położną, opowiada swoje
doświadczenie z tzw. późną aborcją w jednym ze szpitali w Göteborgu,
przy której musiała asystować w ramach przyuczania do zawodu. Gomér
opisuje, że przy tego typu aborcji kobiecie najpierw podawany jest
środek mający zabić dziecko, po czym następuje poród martwego
człowieka.
Ku jej zaskoczeniu, dziecko urodziło się żywe i próbowało
zaczerpnąć powietrza. Poinstruowano ją, aby je zabrała tak, aby
matka tego nie zauważyła, a następnie włożyła je do specjalnie
przygotowanej misy i przykryła ją pokrywką. Wieczko miała trzymać
tak długo, aby po odcięciu dostępu powietrza dziecko po prostu się
zadusiło. Potem zostało włożone do plastikowego worka z napisem
„odpady do spalenia”. Gomér podkreśla, że „nikt się nie sprzeciwił,
nikt nie zareagował. Wszyscy wypełniali swoje obowiązki, postępowali
wobec ustalonej procedury”. Wynika z tego, że na taką ewentualność
byli przygotowani. Żywe urodzenia dzieci po aborcji musiały mieć
wcześniej miejsce. Zapewne tak jak i te dzieciobójstwa. Niestety
Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem.
W tekście „Nieludzkie czasy” czytamy: Przedwcześnie urodzone dzieci,
ze zbyt niską masą urodzeniową, były w Polsce w latach 60. topione w
wiadrach z wodą albo wynoszone na 30-stopniowy mróz, by zamarzły. W
statystykach szpitalnych wpisywano zaś, że urodziły się martwe -
pamięta prof. Roman Czekanowski. Ilu lekarzy ginekologów i
położników ma takie wspomnienia? I czy była to praktyka tylko
najgorliwszych, najambitniejszych kierowników oddziałów szpitalnych,
zabiegających o względy i osobistą karierę u ówczesnych włodarzy
PRL-u, czy rutynowe działanie? Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym
dzieciobójstwie, więc chcę wierzyć, że jednak były to sytuacje
nieczęste- pisze redaktor naczelna Aleksandra Gielewska w „Służbie
Zdrowia” (2010 r.). A na koniec pyta: Bo czy my również, ludzie
współcześni, uznający za priorytet sprostanie oczekiwaniom władz
administracyjnych, odgórnie narzucanym wskaźnikom, wytycznym,
normom, ograniczeniom, rygorom budżetowym - zawsze postępujemy
etycznie? I czy nie zostaniemy z upływem lat uznani przez następców
za nieokrzesane prymitywy, bezmyślnie podporządkowujące się
chwilowym regułom? Niestety, to pytanie odbija się jak groch o
ścianę milczenia. A niestety wygląda na to, ze praktyki z lat 60.
nadal mogą mieć miejsce.
W „Życiu Warszawy” (2006 r.) pojawił się tekst „Noworodki bez
ratunku” na podstawie relacji położnej, która w 1997 r. była
świadkiem pozostawiania na śmierć dzieci z terminacji ciąży oraz
zmieniania dokumentacji medycznej w sprawie noworodków, które
przeżyły sztucznie wywołany poród w stołecznym szpitalu. Dzieci
22-25-tygodniowe, „wyrwane siłą z macicy” miały być odkładane na
zimną miskę (nerkę na odpadki), zawinięte w serwetę i odstawiane na
szafkę, aby tam zmarły. Według Fundacji Nazaret, z relacji ludzi
wynikało, że przypadki pozostawienia noworodków na śmierć miały
miejsce w całej Polsce. Prokuratura Okręgowa w Warszawie miała zająć
się śledztwem. Jej rzecznik jednak dość szybko „zapewnił, że nie
mowy o zabójstwie”, ale raczej o „urzędniczym zaniechaniu”, a potem
o znieważeniu zwłok. Wygląda na to, że sprawa nie mogła mieć żadnego
pozytywnego ciągu. Została umorzona.
Prawda okazała się zbyt
straszna, aby jej spojrzeć w oczy? Jeśli jest zbyt okrutna, żeby o
niej mówić, jak w ogóle można coś takiego legalnie bądź nielegalnie
wykonywać? Obecna ustawa aborcyjna zezwala na aborcję eugeniczną do
momentu osiągnięcia dojrzałości wystarczającej do życia poza
organizmem matki. Za ten “moment” przyjmuje się 23-24 tydzień ciąży
(choć wiele zależy od wagi, nie tyle wieku dziecka). W przypadku
ratowania życia i zdrowia matki nie ma żadnej ustawowej granicy
czasowej (różni lekarze coraz częściej przyznają, że praktycznie
aborcja nie jest konieczna, aby ratować życie kobiecie).
Z powyższych przykładów wynika, że tam, gdzie jest aborcja
eugeniczna, zdarza się szpitalne pourodzeniowe dzieciobójstwo.
Pozostaje pytanie, od którego nie da się uciec. Co z tym zrobimy?
Możemy wnioskować o szybką aktywną procedurę eutanazyjną dla tych
dzieci (znajdą się zwolennicy!). Możemy pracować nad ustawą, która
każe aborterowi ratować takie dziecko (powodzenia w jej
egzekwowaniu!). Albo możemy w końcu przyznać, że aborcja jest aktem
skrajnej przemocy i jej w ogóle zakazać, organizując przy tym coraz
lepszą pomoc kobietom. Nikt nie ma moralnego prawa, aby zabijać
najmniejszych i najbardziej bezbronnych. Czy to naprawdę tak trudno
zrozumieć?

Natalia Dueholm, artykuł ukazał się na
www.pch24.pl
www.planetaludzi.salon24.pl
www.prawdaoaborcji.wordpress.com
www.za-zyciem.pl
www.edukacjadomowa.piasta.pl
|