
Jezus uzdrawia. Jego działalność opisują słowa:
"Chodził po
całej Galilei,
nauczał w tamtejszych synagogach,
głosił dobrą nowinę o Królestwie
i uzdrawiał ludzi z wszystkich chorób i dolegliwości".
Co mamy począć w XXI wieku z taką opowieścią? Czytamy, że
pewnego razu Jezus wypędził złego ducha jako przyczynę choroby,
a innym razem słyszymy, że "wypędził wiele demonów". Czy mamy
uwierzyć w demony, które nam zagrażają, które powodują choroby?
A może ma to inne znaczenie dla naszego życia?
"Demony" można dziś
przetłumaczyć jako "choroby
psychiczne". Nauczyliśmy się, że człowiek jest istotą
cielesno-psychiczno-duchową. Wiemy od dawna, że przyczyny
naszych chorób nie są naszymi symptomami.
Nasze ego sprzeciwia się w tajemniczy sposób uzdrowieniu, choć
dziwnie to może brzmi. Nie chcemy zintegrować naszego cienia.
Wypieramy rany, które wyrządziło nam życie. Nie chcemy z tym
mieć nic wspólnego. Nie chcemy ich również dotykać. Czujemy ból,
gdy wychodzi na jaw coś, co tak dobrze ukryliśmy. Wolimy nie
patrzeć.
Uleczenie musi się zająć przyczyną. Ale my pragniemy tabletki,
która uwolni nas na pewien czas od bólu. Chcemy plastra, który
zasłoni powierzchnię rany. Tymczasem uzdrowienie może dokonać się tylko od
wewnątrz.
Normalnie nasze "ja" działa jak armia, która wpadła w tarapaty.
Wycofuje się przed przeważającym wrogiem do warownego zamku i
oddaje otwarte pole bez walki przeciwnikowi. To ma tę zaletę, że
czuje się w danej chwili stosunkowo bezpiecznie. Ale podlega
permanentnemu stanowi oblężenia, z którego wyjdzie, jeśli
podejmie znów otwartą walkę. To, co wyparliśmy, zaburza nasze
życie. Tylko wtedy, gdy otwarcie stawimy mu czoła, dokona się
uzdrowienie.
Potrzeba do tego odwagi, wejścia w taki proces uzdrowienia, tzn.
trzeba przyznać, że boli, gdy nas męczą wzorce dzieciństwa; gdy
zostaliśmy pominięci i nie otrzymaliśmy upragnionego
zainteresowania; gdy jakiś związek się kończy; gdy umiera
ukochana osoba.
Gdy usiądziemy spokojnie do medytacji, wtedy takie zranienia
wychodzą na powierzchnię. To są te przyczyny, które Nowy
Testament nazywa "demonami".
One wprowadzają zakłócenia dopóki nie poświęcimy im
uwagi. One zmuszają nas do wyjścia z naszego fałszywego poczucia
bezpieczeństwa, ponieważ uzdrowienie może dokonać się tylko
wtedy, gdy uświadomimy sobie to, co zostało wyparte. To
sprowadza zrazu nowe cierpienie, ponieważ ego broni się
przeciwko pojawieniu się wroga wszelkimi środkami.
Lekarz usuwa ból w trakcie leczenia za pomocą leków. W procesie
przemiany na duchowej drodze - podczas ciemnej nocy - chodzi o
wycofanie środków znieczulających w postaci wyparcia. Dlatego
najpierw pojawia się cierpienie. Dla niektórych jest to powód
opuszczenia drogi uzdrowienia. Wolą pozostać w samoznieczuleniu.
Potrzebujemy nowego spojrzenia na ciało, duszę i ducha, chorobę
i ból. Nasze ciała nie są zamrożonymi kawałkami lodu, są raczej
nieograniczonymi polami informacji z większej głębokości. Im
więcej o tym wiemy, tym bardziej będziemy przekształcać się od
wewnątrz. Możemy tę głębię nazwać światłem, możemy ją określić
mianem energii, możemy ją nazwać naszą prawdziwą naturą. Jest
coś, co zawsze jest obecne, na co my musimy się tylko otworzyć.
My nie tylko chcemy możliwie szybko przejść przez ogień
oczyszczenia. To ma się dokonać też możliwie bez wysiłku. Gdy
ktoś wchodzi na duchową drogę, wtedy chce najczęściej dojść do
uszczęśliwiających, uwznioślających doświadczeń mistycznych; tak
jak obiecuje je nam wiele programów New Age: szybko, łatwo i
przyjemnie. Jednak nie dotrzemy tam nie dopuszczając też
cierpienia, nie zwracając się doń bezpośrednio i nie zajmując
się nim.
Jezus zwraca się do nieczystego ducha. On go wyzwala z ucisku.
Uwalnia go, żeby mógł odejść. Dokładnie to robimy także my, gdy
pozwalamy wyjść na jaw temu, co wyparte. Uzdrawiające jest
przeżycie frustracji, pozwolenie na wyjście smutku, złości i
lęku i znalezienie dla tego odpowiedniego wyrazu. Zranienia są
częścią naszego życia. Również one są wyrazem rzeczywistości
Boga. Mamy je przyjąć, nie gubiąc się w nich. Przyjęcie i
puszczenie oznaczają dojrzewanie. Kto się zatrzyma w tej
karuzeli stłumionych struktur myślowych i wyobrażeń, sam
przeszkadza sobie w życiu. Dręczony jest
demonami
i przez nie opętany. Czasami potrzeba najpierw załamania się
naszego dotychczasowego podejścia do życia lub przynajmniej
zatrzymania ukrytych aktywności ego, żeby wyjść z tego getta
lęku. Musimy niejako stworzyć platformę, na której się wszystko
może pokazać.
Istnieje piękne apokryficzne słowo o Jezusie:
"Jezus,
który przychodzi tryumfując nad cierpieniem,
jest antychrystem.
Chrystus, który przechodzi przez cierpienie i ciemność,
jest prawdziwym Chrystusem".
Każda religia ma swoje rytuały. Jeśli jakiś światopogląd lub
religia nie ma rzeczywiście rytuałów, wtedy codzienność może się
stać rytuałem. To jest cel, świętować codzienność jak
nabożeństwo.
Zanim to będziemy potrafić, świętujemy tę biesiadę. Jest to
szczególna biesiada. Spotyka się ją w prawie wszystkich
religiach. I zawsze jest to świętowanie jedności Boga i świata.
Tutaj na tym ołtarzu leżą chleb i wino. Ale tu leżą nie tylko
chleb i wino. Jako chrześcijanie wierzymy, że w nich pokazuje
się jeszcze inny wymiar, wymiar boski. Chleb i wino są tylko
reprezentantami tej Boskiej rzeczywistości, która objawia się w
każdym kwiecie, każdym zwierzęciu, w każdym człowieku i w każdej
istocie.
Autor tekstu:
Willigis
Jäger
|