Wiele, naprawdę wiele rzeczy muszę w sobie zmienić. Tyle czeka mnie
pracy nad samą sobą, że czasami zastanawiam się ile to jeszcze
wieków potrwa i czy dam radę? Co rusz pojawiają się nowe tematy do
opanowania, nowe możliwości, nowe problemy. Słowa, które kiedyś nic
nie znaczyły dziś znaczą więcej niż całe zdarzenia i sytuacje,
czasami też bywa odwrotnie. Nigdy nie wiem co przyniesie nowy dzień,
z czym w środku obudzę się tym razem, jakie słowa usłyszę w wizji,
widzeniu, albo zwykłym śnie, co zobaczę. Nadchodzą Święta Bożego
Narodzenia, jako, że wychowano mnie w religii katolickiej święta te
obchodzić będziemy jak większość naszych znajomych. Choć w sumie...
sama nie wiem. Czy większość z nich również przeżywa ten czas tak
jak my? Albo jak ja? Patrzę każdego dnia na kalendarz, dni mijają, a
ja zastanawiam się co przez ten rok zmieniłam w swoim życiu. Czy
wszystko pozostało tak jak dotychczas?
A może jednak udało się
wspiąć choćby odrobinkę wyżej, tak o wysokość palca? No nie wiem. Ja
widzę rzeczy inaczej niż moi bliscy czy znajomi. To co dla mnie jest
krokiem w górę dla nich często jest stratą czasu. To co u mnie nosi
miano zwycięstwa, u nich jest potężną porażką. I jak w tej
perspektywie zdefiniować własny rozwój? Ciężko prawda? Jednak całe
życie odkąd pamiętam marzyłam o jednym - zmienić świat na lepsze.
Banalne marzenie co najmniej połowy ludzkości. Choć badania
wykazują, że większość z nas o tym marzy, ale z uwagi na małe
prawdopodobieństwo spełnienia marzenia nie mówi się o tym głośno. A
szkoda. Bo to marzenie jako zapis w każdej duszy jest jedną z
nielicznych prawd, którą znamy wszyscy. Prawda ta to fakt, że świat
może być lepszy i, że zależy to w tej chwili tylko i wyłącznie od nas
samych.
Często popełniam błędy, nie wiem jak Wam idzie, ale zupełnie
poważnie i bez oszukiwania samej siebie i Was mogę powiedzieć, że
zaliczam chyba więcej potknięć niż sukcesów. Mówię tu o potknięciach
nie tylko stricte duchowych, gdyż i te w znacznej mierze przekładają
się na faktyczne zdarzenia w życiu. Zatem potknięcie duchowe pociąga
za sobą również potknięcie fizyczne. Miałam kilka postanowień,
własnych zasad, których miałam przestrzegać, a które okazały się dla
mnie tylko prawem złamanym. Zdecydowałam się ograniczyć znacznie
spożywanie żywności zbędnej i ograniczenie się do posiłków i
składników podstawowych niezbędnych do życia człowiekowi, chciałam
zmniejszyć częstotliwość czerpania przyjemności z jedzenia
(uwielbiam jeść), pozwoliłam sobie na słodkości raz w tygodniu,
najlepiej własnej roboty, trzy posiłki dziennie, a piątek o chlebie
i wodzie, żądnych napojów i soków ze sklepu, tylko soki własnego
wyrobu i herbatki. Nie utrzymałam się, kiedy złamałam to prawo dla
usprawiedliwienia samej siebie wymierzyłam sobie karę.
Chłosta czy
też biczowanie samej siebie. Bolało. Jednak nie skutkowało należycie
i nie przywoływało mnie do porządku, nadal łamałam swoje prawo. W
końcu uznałam, że to biczowanie w świetle i tak łamanego prawa nie
ma sensu. No bo cóż mi z mojego bólu i ran skoro i tak nadal problem
pozostał i nie poświęciłam tego co poświęcić docelowo miałam.
Postanowiłam w tym zakresie inaczej zadziałać. Teraz jak tylko
patrzę na półki pełne jedzenia przywołuję obraz głodujących dzieci.
Zwykle działa chociaż w części, jeśli ulegam pokusie to chociaż
kupuję mniej niż kiedyś. Jednak zupełnie mnie ten skutek nie
zadowala. Chciałabym nie musieć przywoływać takiego obrazu, a po
prostu nie potrzebować tych rzeczy.
Emocje, to kolejny z problemów niełatwych do pokonania. Cóż, że się
z nimi pracuje, skoro praca nad ich opanowaniem i całkowite
zwycięstwo to kwestia kilku lat co najmniej, jak sądzę. A świadomą
walkę z emocjami podjęłam dopiero około rok wstecz. Właściwie nie
wiem czy słowo walka jest tutaj odpowiednie. Jest to raczej nauka
jak emocje zrozumieć, zaakceptować, zapanować nad nimi i jak je
uwolnić zachowując jasny umysł i nie szkodząc innym. To bardzo
trudna dziedzina, tyle mogę powiedzieć po roku różnych działań celem
zdobycia nad nią w pełni świadomej kontroli. Niestety oczywiście nie
zapanowałam nad nimi tak jakbym chciała. Stres dopada mnie często,
boli żołądek, kłuje serce i inne typowe objawy nerwicy. Zresztą to
jej zawdzięczam wiele zdarzeń. Przypałętała się kiedyś, a otoczenie
pomogło jej się zadomowić we mnie. Więc teraz ciężko pracuję, by
rozwiązać to co sobie ona tam we mnie stworzyła. Najgorsze są zwykle
piątki i soboty wieczór, jakoś bardziej sprzyjają nerwicy niż mnie
samej. Nie mniej jednak stajemy sobie ze sobą "face to face" i coś
tam zawsze próbuję rozwiązać.
Dopiero nie tak dawno zaczęłam sobie dokładnie uświadamiać co
konkretnie wywołuje we mnie takie a nie inne reakcje organizmu i
jaki ma to wpływ nie tylko na mnie, ale i na otoczenie. Nie ma co
dużo gdybać, w każdym razie z całą pewnością mogę powiedzieć, że
negatywne myśli i emocje są bardzo silne i potrafią naprawdę narobić
zamieszania, chaosu i problemów w rzeczywistym świecie, nie tylko
emocjonalnym. Kilkakrotnie przekonałam się, że mój strach sam stawał
się źródłem dla faktycznego zdarzenia. Nie wiem czy rozumiecie co
mam na myśli. Może tak: Tak bardzo bałam się, że wydarzy się coś
złego, że widziałam już nawet scenariusz tego wydarzenia i w końcu
to się faktycznie działo. Nieco tylko zmienione detale i sytuacje.
Ewidentnie jednak po kilku takich dosadnych i wymownych
wydarzeniach, jak wypadki i sytuacje krytyczne zorientowałam się, że
nim wydarzyły się one naprawdę istniały wcześniej w mojej głowie, w
moich obawach, które wypierałam siłą, ale które były dla mnie na
tyle realne i oczywiste, że nadeszły.
Mając już tę świadomość, z którą notabene nie czuję się dobrze, bo z
początku sama świadomość mechanizmu i zasad jego działania wywołała
we mnie poczucie winy, którego całe szczęście już się pozbyłam, no
więc mając tę świadomość zaczęłam świadomie inaczej kształtować
swoje myśli. Gdy nadchodzi obawa, strach itd. przywołuję słowa,
które kiedyś w stanie pomiędzy snem a jawą w chwilach strachu o
bliskich usłyszałam:
"Ufasz Chrystusowi? Zawierzyłaś Jemu
i Bogu Ojcu? Czego więc się boisz? Nie bój się, On się wszystkim
zajmie, zaufaj mu"
I wiecie co? Nie było w tym ani grama przekłamania, przesady,
naciągania. On faktycznie w sobie tylko znany sposób zajmuje się
wszystkim. Odkąd zaakceptowałam fakt, że myśli negatywne, strach i
podobne im uczucia i emocje po prostu zjawiają się jeszcze we mnie
zaczęłam na wszystko patrzeć inaczej. Przede wszystkim jednak uczę
się teraz jak przestać wypierać te negatywne odczucia, jak je
zrozumieć, poznać ich źródło i przekształcić je w obrazy i zdarzenia
pozytywne. Świadome kierowanie własnymi myślami zmieniło bardzo
wiele w moim życiu, w moim otoczeniu, w życiu ludzi, którzy są mi
bliscy. Teraz wiele razy spotykam się ze słowami innych typu: "Rany!
Jest tak jak mówiłaś!". "Skąd wiedziałaś?", "Wszystko jest po Twojej
myśli?". Oczywiście nie wszystko jest tak jak to sobie wymyślę.
Zresztą wcale mi na tym nie zależy. Lepiej żeby wszystko było po
myśli Boga. Sądzę jednak, a raczej bardziej czuję, że ucząc mnie jak
kontrolować swoje wnętrze Bóg uczy mnie też jak człowiek może
kształtować świat zgodnie z Jego Wolą.
A może. Nie jest to wszystko niestety takie łatwe. Nie teraz kiedy
większość z nas jest obwarowana wzniesionymi przez siebie murami,
blokadami, skuta kajdankami racjonalnego świata. Musimy jednak
pamiętać, że po to właśnie dostaliśmy własną wolną Wolę, by móc
wybrać, świadomość by wiedzieć co wybieramy, siłę miłości, by
wybierać to co przyniesie nam najwięcej korzyści na drodze do
dalszego rozwoju duchowego. Rozwoju bez końca, pełnego,
intrygującego, ciekawego, odsłaniającego przed nami kolejne kulisy
naszego wnętrza.
Czasami wybory wydają się silnie ukierunkowane z
góry. Tak może się nam nieraz wydawać. Zwykle jednak to co dziś
wydaje się jasne, już za kilka dni, a na pewno tygodni staje się
kolejną zagadką, kolejną niewiadomą. Któż by nie chciał żeby
wszystko było jasne. Jednak to właśnie ta nasza gra w ciemno. Możemy
tylko mieć nadzieję, sądzić, marzyć, przypuszczać. Możemy wiedzieć w
skali naszego indywidualnego życia, ale w skali świata nie możemy
wiedzieć, bo tutaj decyduje cała masa myśli, cała masa emocji,
marzeń, nadziei. Możemy tylko podłączyć swoje myśli do tego
światowego obrazu i wspomóc innych w ukształtowaniu lepszej
przyszłości. A w zasadzie w tworzeniu lepszej teraźniejszości.
Człowiek jako istota żyjąca, która wciąż się rozwija, ma w sobie
zapisaną między innymi tę istotną tendencję - ciągłe dążenie do
doskonałości. Dlatego jesteśmy z siebie tak często nie zadowoleni,
dlatego jest nam mało jeśli nie osiągamy tego co inni osiągnęli, nie
tylko w wymiarze materialnym, ale i w wymiarze duchowym. Jedni chcą
i pragną pieniędzy, złota, sukcesu w świecie medialnym. Inni pragną
równie mocno wizji boskich, daru jasnowidzenia, uzdrawiania,
błogosławieństw jak te którymi Bóg obdarzył świętych. Ciężko
wyrokować, które pragnienia są lepsze. Nie na tym to zresztą powinno
polegać. W moim wewnętrznym odczuciu idealny stan w tej chwili, dla
mnie chociażby, to stan w którym nie pragnęłabym ani jednego ani
drugiego.
Stan w którym nie zależałoby mi tak bardzo na znakach od
Boga, ani też na powodzeniu materialnym. I w sumie mi nie zależy.
Jednak to też nie do końca to co chciałabym w tej kwestii osiągnąć.
To mnie nie zadowala. No właśnie, czy w związku z tym, że chcę
jednak coś osiągnąć, chociażby jakiś określony stan ducha, również
nie pozwalam działać Woli Boskiej? Chyba po części właśnie tak jest.
Kształtując w sobie potencjalny obraz właściwych zachowań w pewien
sposób ingeruję w działanie Boga. Wszystko to pewnie spowalnia Jego
plan i jest utrudnieniem dla mnie i dla Niego. Wierzę jednak, że w
końcu i te tendencje pokonamy i staniemy z Bogiem "face to face"
kiedyś w odległej teraźniejszości. Choć pewnie i wtedy będą to
ułamki sekund mając na uwadze całą naszą historię, bo Bóg wciąż
będzie dążył do doskonałości, a my wciąż będziemy podążać za nim.