Nasze domy są ściśle
chronione, aby nie wyszła z nich żadna patologia... bo
niestety mieszka ona w większości “normalnych” domów. No bo
jakże to cholerny wstyd mieć takiego odmieńca... pijaka,
narkomana, psychicznie chorego, zewnętrzny świat nie może
ujrzeć takiego w “naszym” porządnym domu i ileż to razy się
zdarza, że trzeba takiego wywalić na ulicę.
Nie tylko taka osoba psuje wizerunek naszego mieszkania w
oczach sąsiadów i znajomych, w dodatku czyni nam jeszcze
bałagan...
... ale ty człowieku - członku jego rodziny powinieneś
wiedzieć, że wywalając go na ulicę nie czynisz dla niego
niczego dobrego. Potrafisz być nauczycielem tylko dla kogoś
obcego który już mieszka na tej ulicy, ale nie dla swojego,
który tych nauk i pomocy potrzebuje... bo wiadomo, że on bez
ciebie nie da sobie tam rady. Nigdy nie pokona siebie jak
nie otrzyma niczyjego wsparcia... a kto ma go wspierać jak
jego bliscy nie chcą?
Musimy też wiedzieć, że ci poturbowani przez życie odnieśli
najgłębsze szkody jako dzieci we własnych domach... przez tych
kochających i wspaniałych rodziców i nie wszyscy byli tacy
silni, że umieli wydźwignąć się z tych swoich emocjonalnych
szkód jako dziecko poturbowane we własnym domku, właśnie
przez kochających go ludzi.
Duchowość to płaszczyzna, którą to my zabezpieczamy
dziecku... nie rząd, nie kościół, to w naszym domu rządzą i
górują nasze uczucia... ale często ci kochający skrywający
dramat swojego dziecka za zasłoną jego jedwabnej szaty to ta
osoba, która powinna go zawsze bronić.
Niestety, to fałszywe duchowe wzniesienie takich rodziców,
którzy prowadzą swoje dziecko do kościoła, aby ksiądz uczył
go nie tykać alkoholu, narkotyków, nie parać się
prostytucją...
a jaki my rodzice dajemy przykład?
Są też tacy, ci już bardziej dorośnięci, którzy sami szukają
szczęścia w alkoholu, narkotykach, tudzież tych innych
dopalaczach. Szukają swoich wysp szczęśliwych, a przecież
dostali od rodziców wszystko, tylko ich nie mieli w
nadmiarze, ponieważ tak ciągle pracowali na ich dobrobyt.
Dali im wszystko... nawet ich sierodztwo, co oczywiście nie
zapewniło im bezpieczeństwa.
Ale bywają i naprawdę porządne domy i tam pojawiają się
czarne owce.... często słyszymy, że w każdej rodzinie znajduje
się taka czarna owca. Nie wiem dlaczego? Może to dowód
zaufania Pana Boga, aby taka solidna rodzina przekształciła
na lepsze taką toporną duszę. Mamy się nią zająć, kochać,
może to ich szansa na poprawę życia od takich rodziców...
nie często ludzie to rozumieją... a już powinni bo coraz
więcej ludzi wie jak duchowo wyglądają te sprawy.
A teraz zobaczcie, jak to się dzieje na tym świecie, że
ludzie najbardziej duchowi to przeważnie ci, którzy
porzucili swój dom, poszukiwali wewnętrznego spokoju z dala
od swoich domów... mieli wspaniały dom wypełniony codzienną
rutyną, ale widzieli, że w tych luksusowych warunkach
ubożeją duchowo...
... niestety, nie wszyscy potrafią to zrobić, przekroczyli ten
próg i zostali z emocjonalnymi traumami, poddali się swoim
opiekuńczym bliskim, którzy zawsze wiedzieli lepiej jak ci
powinni żyć, nie pozwolili im samodzielnie rozwinąć
skrzydeł.
A oni często żyli własnymi myślami. Często leżeli samotnie w
łóżku już długo po północy, bo rodzice byli daleko od domu w
pogoni za pieniędzmi, nowym samochodem, realizowali własne
życiowe plany.
Kiedy patrzymy na ulicy na bezdomnego, to jest taki wielki
sprawdzian dla nas, jakże ci najbardziej potargani życiem
wiele nas uczą...
ten człowiek też kiedyś miał dom, rodziców, kochane osoby i
przyszło im się w życiu mierzyć z jednym z najsmutniejszych
doświadczeń...
... bo albo rodzic był mało wart, nie dorósł do tej roli, albo
na odwrót, był nadgorliwy i chciał sam przez całe życie
nieść krzyż swojego dziecka. Niestety to nie pracuje,
czynimy z takiego młodego człowieka nie tylko fizycznego ale
i duchowego inwalidę.
Bezdomność jest wynikiem duchowego ubóstwa, zagubienia, ale
tutaj na tej drodze nie są przewodnikiem i wybawicielem
pieniądze... nie dobra materialne, nie ten wykwintny posiłek,
bogata szata. Tu się liczą inne wartości.
Budda, Jezus czy taki święty Kabir (i wielu innych) byli
nędzarzami... z drugiej strony jaki oni mieli bogaty balans
duchowy.
Lecz niestety, często bezdomni popadają w wielką duchową
nędzę, ich emocje bywają zbyt mocno przeciążone i miażdży
takiego życie, przygniata ich mentalna choroba
... a ci stają się już zupełnymi odrzutkami od światowej
elity... a niech się ktoś dowie, że w swojej rodzinie mają
takiego członka... o tym nikt nie może wiedzieć, to by była
dopiero afera, pomaga milionom, a swojego bliskiego wywalił
na ulicę i tak naprawdę czego się można od takich
“dobroczyńców” spodziewać, czy naprawdę pomoże tym
najbardziej zagubionym w społeczeństwie? Bezdomny w rodzinie
to wielka lekcja dla całej rodziny.
I czy się ktoś zastanowił jaka wiara, jaka wyższa siła daje
bezdomnym źródło siły do życia, która pozwala im żyć na
ulicy? Jakie tych ludzi czeka każdego dnia wyzwanie, jakie
trudności, czy ich życie nie jest czasami niepowtarzalnie
trudniejsze od tych w cieplarnianych warunkach? I czy oni
czasami nie są ludźmi większej wiary niż ci co żyją
spokojnie w zaciszach własnych domów? I czy czasami oni nie
mają większy kontakt z Bogiem, chociaż najczęściej widzimy
ich na ulicy jak tylko przeklinają i złorzeczą na zły los.
Chociaż rzadko bywają w kościołach to niewątpliwie ci
częściej przyzywają Boga, ale ty człowieku... spokojny i
pracowity wolisz tego nie słyszeć. Wy, którzy tylko głosicie
słowo boże na niedzielnych mszach... czy naprawdę go głosicie?
Czy jesteście tylko jego słuchaczami? Kiedy nie usługujecie
słabszym, zagubionym, chorym niewielka jest wasza jakość,
niewielki ma Bóg z was pożytek, bo nie po to was wysłał na
świat, abyście tylko testowali własne luksusy.
A co robi dla bezdomnych rząd?
Bez przerwy podnosi tylko czynsze i wiadomo, że ucierpią ci
z najbiedniejszej klasy... podnoszą ceny na żywność, wpycha
się ich w uzależnienia... a później zapełnia się nimi
więzienia, szpitale psychiatryczne, albo zaczynają tonąć w
bezdomnych ulice i to jest już straszne... właśnie to
obserwuje w Vancouver, w tak bogatym kraju. Czym większe
luksusy tym w mieście większy głód i coraz więcej tych
luksusowych dzielnic zapełniają oberwańcy... przez nikogo nie
chciani.

Kto
służy tym ludziom... a kto im wręcza do ręki alkohol,
narkotyk, karabin, a później czyni wyrzutkiem społeczeństwa?
Czy naprawdę kościołami kieruje misja przywracania głodnych
i bezdomnych do życia... przecież dla kościołów to zbyt słaby
interes, a jeszcze pakują się w kłopoty.
Tylko ci, którzy jeszcze mają odrobinę serca w sobie bez
względu kim są w tym życiu wyciągają do nich rękę, potrafią
dać parę groszy, jedzenie, czy nawet z nimi usiąść i
pogadać, bo jak się okazuje to zbyt często oni nic od nas
nie chcą, to my bez przerwy czegoś od nich chcemy.
Nie osądzajmy ludzi, bo nie wiemy co w jego życiu się
wydarzyło, co go przerosło, co go rzuciło na bruk ulicy, nie
bądźmy z siebie tacy dumni, skoro jeszcze nie przeżyliśmy
własnego życia do końca... oj, potrafi ono być pełne
niespodzianek?
Potrafi i z bezdomnego uczynić świętego
i potrafi ze świętego uczynić zbrodniarza
i możesz się zdziwić, że wystawi i ciebie na taką próbę... w
dodatku ponad twoje siły.
Wychodzisz na ulicę... i patrzysz, znowu bezdomny i co my z
nim zrobimy,
ano, zabierzmy mu jeszcze prawo do głosu, aby nam się tylko
nie działa krzywda...
... ale czy oni tak naprawdę biegną do tych urn... szczerze?
Mają je głęboko w swoim poważaniu, ponieważ są zbyt mocno
zajęci swoim życiem, aby móc przetrwać jeszcze ten jeden
dzień w tym cholernym ciężkim świecie... i ciągle mają
nadzieję, że może jutro coś się tu zmieni, może ktoś
wyciągnie do nich rękę, a może wreszcie Pan Bóg się nad nimi
ulituje...
ale żyją i mają nadzieję, czego nie potrafi wlać w siebie
wielu tych bogatych, którzy już wszystko mają i co potrafią?
Często tylko swoje życie zabić.
Vancouver
20 Aug. 2019
WIESŁAWA
|