Byłam tak bardzo obolała, że
chciałam kilkakrotnie popełnić samobójstwo. Mimo
podejmowanych prób nie udało się. Opiszę tutaj jedną z
takich prób - byłam bardzo zbolała i już na lekach uspokajających, właściwie
spałam cały czas. Jednak każda chwila przebudzenia to był silny ból
- nie do wytrzymania, więc brałam jedną tabletkę nasenną, później
kolejną i tak jedną po drugiej. W końcu postanowiłam, że zbiorę
wszystkie leki w pojemnik, napisze list i połknę wszystko -
wiedziałam, że biorąc taką ilość leków na pewno zasnę na zawsze. Tak
też uczyniłam jak zaplanowałam. Naszykowałam leki i napisałam list
do najbliższych. Jednak nie zdążyłam ich zażyć, bo "coś" zaciągnęło
mnie do łóżka, gdzie natychmiast zasnęłam. Nie wiem ile godzin
spałam, w każdym razie po przebudzeniu skierowałam swoje kroki w
kierunku leków i wszystkie wrzuciłam do ubikacji. Byłam w szoku, że
to zrobiłam, bo w końcu byłam gotowa je zażyć. Jednak "coś" lub
"ktoś" kierował mną, bo tak na prawdę to co zrobiłam nie było moją
decyzją.
Po tej nieudanej próbie samobójczej postanowiłam po raz kolejny
pójść do specjalisty. Wierzyłam, że ta nieudana próba samobójcza
daje mi szansę na zdrowie. Wizyta u Pana prof. Andrzeja K.
(dermatologa i immunologa) w jego prywatnej klinice, a później na
oddziale dermatologicznym w szpitalu skończyła się na tym, że zrobił
zdjęcia mojej twarzy i skierował na leczenie psychiatryczne z
podejrzeniem, że jestem chora psychicznie, bo sama rozdrapuję swoją
skórę i wyrywam bolesne tkanki. Mówił, że nawet sobie nie wyobrażam
co ludzie potrafią ze swoim ciałem robić.
Przepisał też kolejną maść
na antybiotyku + skierowanie do psychiatry. Ja cierpiąca nie miałam
na to wszystko wpływu i szczerze mówiąc siły. Uwierzyłam
specjaliście po raz kolejny, ale się zawiodłam. W końcu światowej
sławy lekarz taką diagnozę postawił. Mało tego zdjęcia, które zrobił
mają służyć studentom - on będzie uczył studentów stawiając błędną
diagnozę?
Szczerze mówiąc bardzo pragnę wyzdrowieć, aby móc pójść do pana
profesora pokazać mu swoją wygojoną już skórę.
Pewnego razu gdy już wydawało
mi się, że na twarzy wygoiły się moje rany zobaczyłam, że z
kolei na mojej głowie po prawej stronie coś
rośnie, czego nazwać nie potrafiłam. Nie bolało mnie to wcale ani też
nie szczypało czy piekło, było bardzo miękkie i dość spore. Pewnego
wieczoru
gdy czesałam włosy zadrasnęłam to "coś" i w pewnym momencie
poleciała żywa krew. Tej krwi było tyle, że zalała całą moją
głowę i twarz. Po jakimś czasie wszystko się wyciszyło,
umyłam wodą głowę i poszłam spać. Później również nie czułam
żadnego bólu ani szczypania. Oczywiście nie poszłam z tym do
lekarza, bo wiedziałam, że mi nie uwierzą, a ponieważ się
uspokoiło, więc nie uważałam, aby taka wizyta u lekarza była
konieczna. W końcu nieustannie byłam uważana za osobę
szukającą sensacji. Taka sytuacja nie powtórzyła się już nigdy.
Był czas kiedy trafiłam do immunologa - prof. Tchórzewskiego.
Starszy siwy pan zajął się mną bardzo serdecznie i w dodatku w
Poradni NFZ w szpitalu Centrum Matki Polki w Łodzi. Zalecił bardzo
drogie badania, za które nic nie płaciłam. I co się okazało? A
mianowicie to,
że po szczegółowych badaniach, gdy zjawiłam się u niego z wynikami,
aż krzyknął - dziecko, dlaczego tak późno do mnie przychodzisz?!
Gdzie się leczyłaś? Ja odpowiedziałam - Panie prof. nie leczył mnie
kowal i podałam nazwiska profesorów przez których byłam
leczona, m. in. prof. Andrzej K., prof. Anna J. S., prof. Ewa C. U
prof. Ewy C. miałam jedną z pierwszych wizyt (prywatnie). Ona to po
raz pierwszy też postawiła diagnozę (tylko oglądając zmianę), że
jest to gronkowiec i przepisała mi antybiotyk. Byłam również u
sędziwego wojskowego lekarza dermatologa (tzw. starej daty, który po
trzech wizytach poddał się).
Na to pan prof. Tchórzewski pokiwał tylko głową. Podawał mi leki
(zastrzyki) immunologiczne - jeden to TFX, pozostałych nazw zastrzyków
niestety już nie pamiętam. Inne bardzo źle na mnie działały - był
mocno zdziwiony, bo powinnam się po nich b. dobrze czuć, a Ja po
takim zastrzyku przychodziłam do domu i cała się trzęsłam (miałam drgawki
podobne do grypowych). Niestety NFZ zlikwidował poradnię
immunologiczną, a pan prof. przeniósł się do prywatnej poradni, więc
ja już do niego nie mogłam chodzić. Trafiłam do innej poradni
immunologicznej na ulicy Czechosłowackiej w Łodzi. Tam po
konsultacjach niczego szczególnego nie stwierdzono, nawet podważono
w pewnym stopniu diagnozę prof. Tchórzewskiego - napisano czyraczność
i nic nie zalecono. Jedynie skierowano mnie do hematologa.
Hematolog chciał zrobić punkcję na co się nie zgodziłam. Skoro tak,
to po cichu powiedział, abym się może leczyła naturalnie.
Powiedziałam temu lekarzowi, że już piję zioła. Nie zdziwił się, nie
krzyczał tylko powiedział, że bardzo dobrze. To kolejny etap moich
poszukiwań.
W międzyczasie miałam również przygodę z zębami - tak mi się
wydawało. Otóż (niestety roku nie pamiętam, ale mogło to być 5 - 6 lat
temu) miałam ból zęba (lewa strona). Pojechałam do stomatologa,
powiedziano mi, że należy wyrwać ząb. Uczyniono to wg wszelkich
prawideł, powinno być wszystko w porządku, ale jak się później
okazało to co najgorsze dopiero się zaczęło. Po kilku lub kilkunastu dniach miałam ponownie po lewej
stronie ból. Pojechałam na chirurgię - nic nie stwierdzono.
Takie
wizyty na chirurgii należały prawie do codzienności. Pewnego dnia
pani na chirurgii powiedziała, że mam coś dziwnego na dziąśle i że
czegoś takiego jeszcze nie widziała. Nawet zebrało się konsylium i
oglądało to dziwne "coś". Poza tym miałam na
policzku wielką ranę, aż na wylot. Wyrwano kolejny ząb ale i to nie pomogło.
Pewnego dnia trafiłam z bólu na pogotowie chirurgii szczękowej
prawie z omdleniem. Zbadano mnie tam bardzo dokładnie. Praktycznie
wszyscy lekarze z różnych specjalności szukali przyczyny bólu, który
powodował to, że byłam ciągle omdlona, a ból nie ustępował. Nic nie
znaleziono. Wreszcie pewnej nocy wylądowałam w szpitalu na oddziale
w Łagiewnikach pod Łodzią.
Zaaplikowano mi moc zastrzyków
przeciwbólowych i udało mi się na chwilę zasnąć. Jednak
niestety zastrzyki przestały działać, a ból powrócił. Zaznaczę że
próg bólu mam b. wysoki. Zatem w ciągu kilku dni pobytu w szpitalu
wzięłam tyle zastrzyków przeciwbólowych, że lekarze powiedzieli, iż
więcej mi dać nie mogą, bo mogę nie przeżyć. Zawieziono mnie karetką
do Łodzi na chirurgię, gdzie po raz kolejny usunięto mi następny
ząb. To również nic nie pomogło. Dzisiaj już nie pamiętam co się
stało, wreszcie ból w dziąsłach minął. Jeden z lekarzy chirurgów
powiedział mi jedno ważne zdanie - proszę pani, ja mogę pani wyrwać
wszystkie zęby, ale i to nie pomoże - to jest sprawa immunologii.
Stosowano u mnie również autochemioterapię (20 zastrzyków).
Autochemioterapia to zastrzyki robione z własnej krwi, czyli pobiera
się od pacjenta jego własną krew i zaraz wstrzykuje w
pośladek, jak również robiono szczepionkę z wymazu z rany,
którą później piłam. Taką szczepionkę zrobiono w Łódzkiej
Stacji Krwiodawstwa. Ta
terapia miała trwać 3 miesiące, jednak chyba po 1,5 miesiącu
zrezygnowałam, ponieważ było tylko gorzej.
Autochemioterapie zaleciła mi dr Ludmiła G., natomiast szczepionkę
zalecił lekarz chirurg ze szpitala z ul. Północnej w Łodzi.
Moja pomoc ze strony świata lekarzy była niewielka albo żadna.
Trafiłam więc do dr Zofii G. we Wrocławiu - ta pani dr to
znana naturoterapeutka i homeopatka ponadto sławny irydolog. Zrobiła
mi badanie komputerowe, następnie przyszła pani z
wahadełkiem i coś tam badała, kolejno jej mąż Andrzej K. znany hipnotyzer
zrobił mi sesję, później jeszcze byłam na jakimś badaniu komputerowym
mającym na celu poprawić moją odporność.
Nie napiszę ceny tej wizyty,
była niebagatelna, a do tego doszły jeszcze koszty
preparatów i koszt transportu (wynajęty samochód). Umówiła
mnie na kolejną wizytę i było podobnie. Ile było takich
wizyt nie pamiętam. Jednakże kiedy
okazało się, że bardzo cierpię i potrzebuje pomocy pani dr, to
właśnie ona była na jakimś zjeździe w Szwajcarii. Zadzwoniłam do niej
z prośbą o pomoc, a ona odpowiedziała mi - pani Urszulko niech pani znajdzie w pobliżu sobie dobrego homeopatę, bo ja tak daleko jestem
i nie zawsze uchwytna. No cóż zostałam po raz kolejny na "lodzie".
Znalazłam sobie zatem lekarza homeopatę na miejscu, ale niestety i on
po kilku wizytach zrezygnował. I kolejny "klops". Szukałam dalej,
nie poddając się.
Znalazłam dr
Ludmiłę G. (rosyjska lekarka
mieszkająca w Polsce). Irydolog - podobno świetny. Zaczęłam do niej
chodzić. Na początek wprowadziła mnie do "łańcuszka" TIENS
twierdząc, że będę miała taniej preparaty. Przyjmowała mnie za
darmo, ale za preparaty musiałam płacić i to słono. Kilka m-cy do
niej chodziłam, ale gdy ponownie poczułam poważny kryzys - ból
głowy, który rozrywał ją na kawałki - odpowiedziała mi, że nie
jestem jej jedyną pacjentką i że nie da rady, aby wysłuchiwać moich
problemów. Ma swoje kłopoty. Bez komentarza - prawda?
Zrezygnowałam z jej usług i już więcej do niej nie poszłam. Po
drodze byli też lekarze z Mongolii - chodziłam kilka m-cy. Brałam
zioła, robiono mi masaże bańkami i zabiegi moksą. Niestety mimo ich
wielkiej chęci pomocy - nie udało się im mi ulżyć... w
bezradności rozkładali ręce.
Jeden z naturoterapeutów zalecił mi nawet pijawki na twarz, miałam
ich 15, jednak i one nie pomogły.
Był również taki moment, kiedy to pewnego dnia zupełnie nie mogłam
wstać z łóżka. Nogi i ręce odmówiły mi zupełnie posłuszeństwa. Ból w
kręgosłupie był nie do wytrzymania, do toalety (mimo, iż mam bardzo
blisko) szłam bardzo długo. Mogłam pić tylko wodę. Nie
pamiętam co pomogło, w każdym razie po tych 8 dniach udało mi się
wstać z łóżka i powolutku wrócić do normalności.
We wrześniu 2009 roku lekarz rodzinny zalecił mi wizytę u onkologa,
aby sprawdzić stan moich jelit. Onkolog natomiast dał mi skierowanie
na badanie z kontrastem całej jamy brzusznej. Zrobiłam takie badanie
i cierpliwie czekałam na wynik.
Po kilku dniach odebrałam wynik,
który wskazywał, że są jakieś zmiany (polipy), a szczególnie
zainteresował mnie jeden wyraz "WZNOWA?" (tak był napisany ze
znakiem zapytania). Poszłam z tym wynikiem z powrotem do lekarza
kierującego, a On natychmiast chciał dać mi skierowanie na
chemioterapię. Byłam zaskoczona, że tak szybko podjął decyzję. Nie
wyraziłam zgody, a pan dr podobnie jak wcześniej pani dr onkolog,
zaczął mnie pouczać o konsekwencjach mojej decyzji.
Wykrzykiwał, że
jestem nieodpowiedzialna. Ja natomiast ze spokojem odpowiedziałam
panu dr, że jestem odpowiedzialna za swoje zdrowie i dlatego na żadną
chemię już więcej nie pójdę. Trzeba by było widzieć i słyszeć pana doktora, wręcz
oszalał. Ja też już później nie byłam dłużna, nasza „rozmowa” była
słyszalna bardzo dobrze na całym korytarzu. W ostateczności
postawiłam na swoim, ale musiałam napisać oświadczenie, że nie
wyrażam zgody na leczenie (chemioterapię). Na pożegnanie od Pana dr
usłyszałam jeszcze raz o moim braku odpowiedzialności za swoje życie.
cdn...
Urszula
|