Zmartwychwstanie to fakt, ale wszelkie próby jego fizycznego
wyjaśniania trącą dziecinadą. Uczciwi naukowcy - wierzący lub nie -
muszą przyznać, że dochodzimy tu do ściany.
Z Paulem Badde, autorem
książek o Całunie Turyńskim i Chuście z Manoppello, rozmawia
Marek Zając
MAREK ZAJĄC: W Wielką Sobotę po raz drugi w historii
telewizja transmitowała wystawienie Całunu Turyńskiego. Co
Pan widzi, patrząc na to lniane płótno o szerokości ponad
czterech metrów?
PAUL BADDE: Wierzący czy niewierzący - każdy widzi to
samo: mężczyznę, który przeszedł przez identyczną mękę jak
Jezus z Nazaretu. Całun jest relacją idealnie współbrzmiącą
z ewangelicznymi opisami Marka, Mateusza, Łukasza i Jana, a
zarazem jeszcze pełniejszą, bogatszą w detale. Znany
przykład: wbrew powszechnym wyobrażeniom, rany po gwoździach
przechodzą nie przez środek dłoni, ale przez nadgarstki, co
zgadza się z naszą współczesną wiedzą o krzyżowaniu przez
starożytnych Rzymian. Te gwoździe uszkodziły zresztą nervus
medianus, czego przejawem jest widoczny na płótnie skurcz
kciuków do wnętrza dłoni.
Ale podam też inny przykład:
wiemy, że Piłat nie chciał skazać Jezusa na śmierć. Polecił
Go więc ubiczować - sądząc, że to wystarczy. Potem okazał
tłumowi zlanego krwią skazańca - Ecce homo. Trzeba jednak
pamiętać, że już samo biczowanie ocierało się o karę
śmierci. Gdyby mnie wychłostano, na pewno bym nie przeżył.
Ale Jezus był silnym mężczyzną
po trzydziestce. Przetrwał, chociaż analiza ran na Całunie
prowadzi do wniosku, że biło Go dwóch żołnierzy. Na plecach
widzimy ponad sto śladów po uderzeniach. Tylko niewielka
przestrzeń nad lewą stopą jest wolna od ran. To z kolei
tłumaczy, dlaczego umarł tak szybko, zaledwie po trzech
godzinach od przybicia do krzyża, podczas gdy skazańcy
wisieli nawet po kilka dni. Śmierć na krzyżu następowała
przecież na skutek powolnego uduszenia. Skazaniec podciągał
się na nogach i ramionach ku górze, nabierał powietrza i
opadał. Z czasem brakowało jednak sił, by unieść omdlewające
ciało. I wie Pan, że to też widać na Całunie?
Jak?
Wokół lewego nadgarstka plamy krwi zaschły w kształt
gwiazdy. To skutek prężenia się Jezusa, aby unieść ciało ku
górze - krew z rany ciekła w różnych kierunkach.
Ale jest jeszcze coś, czego
żaden średniowieczny fałszerz nie wziąłby pod uwagę: rana w
boku, nietypowa jak na ukrzyżowanie. Otóż we wszystkich
innych miejscach - wokół głowy, rąk czy nóg, na pośladkach,
dosłownie wszędzie - mamy na płótnie krew, którą krwawił
człowiek jeszcze żyjący. Tymczasem z przebitego boku
wypłynęły krew i woda, serum. To tzw. trupia krew, która
pojawia się dopiero po śmierci. Mówię o tym, bo nadal krążą
teorie, jakoby Jezus wcale nie umarł, ale np. stracił
przytomność, a uczniowie zabrali półżywego Mistrza.
Takie wyjaśnienia spotykamy
chociażby w islamie, który w Jezusie widzi wielkiego
proroka, ale nie zmartwychwstałego Syna Bożego.
To kluczowa kwestia. Jeżeli bowiem Jezus nie umarł, nie był
człowiekiem. Albo: jeżeli nie umarł, to i też nie
zmartwychwstał. Czyli nie był jednocześnie Bogiem i próżna
jest nasza wiara... Tymczasem Całun wyraźnie wskazuje: oto
człowiek, który umarł.
Obok tych wniosków, wynikających z analizy pojedynczych
kropel krwi, nie wolno jednak zapomnieć, że nikt nie potrafi
wyjaśnić, jak powstał wizerunek widoczny na Całunie. Między
bajki niech pan włoży opowieści, że to pierwsza w dziejach
fotografia. Albo że w chwili zmartwychwstania nastąpiła
reakcja nuklearna. Pobożne bzdury. Gdyby w grobie nastąpiła
reakcja łańcuchowa, nie zachowałoby się żadne płótno.
Zmartwychwstanie to fakt, ale wszelkie próby jego fizycznego
wyjaśniania trącą dziecinadą. Uczciwi naukowcy - podkreślam
raz jeszcze: wierzący lub nie - muszą przyznać, że po prostu
doszliśmy tu do ściany. Dlatego też ciekawsze wydaje mi się
spojrzenie na Całun jako pra-ikonę, a wiemy, że w
prawosławiu ikon się nie maluje - ikony się pisze...
Benedykt XVI nazwał płótno z Turynu „ikoną pisaną krwią”.
Na Całun powinniśmy patrzeć jak na wiadomość od Boga. List,
który mamy odczytać.
Odłóżmy więc na bok spory, czy dwie najważniejsze dziś
relikwie Męki Jezusa, czyli Całun Turyński i Chusta z
Manoppello, są prawdziwe. Zresztą Pan w obu przypadkach nie
ma wątpliwości. Zastanawiam się natomiast, co Bóg miałby
napisać w tym liście?
Po pierwsze, że to wszystko prawda. To wszystko, o czym
czytacie w Ewangeliach. Po drugie: Jezus był martwy.
Przecierpiał najgorsze tortury i umarł. I to byłoby na tyle.
Z Całunu nie wyczyta pan nic innego.
To nie jest dowód na Zmartwychwstanie?
Tak twierdzi wielu, także ludzie pobożni i dobrzy. Ale to
nieprawda. To byłby dowód, gdybyśmy potrafili wyjaśnić, że
Całun - powtarzam - powstał w wyniku zmartwychwstania. Tu
mamy jednak inną relikwię - Chustę z Manoppello. Przez wieki
o niebo ważniejszą dla chrześcijaństwa niż Całun, który na
scenie dziejów pojawił się dopiero u schyłku średniowiecza,
biorąc pod uwagę niebudzące żadnych wątpliwości dokumenty.
Tymczasem Chusta była czczona w Rzymie już na początku VIII
w. Zniknęła z pola zainteresowaniu dopiero po splądrowaniu
miasta w 1527 r. i przetrwała do naszych czasów, na uboczu,
w niewielkim sanktuarium niedaleko Adriatyku. Przypomni pan,
co o grobie Jezusa mówi Ewangelia według Jana, naocznego
świadka wydarzeń?
Jan wyprzedza Piotra w
drodze do grobu, ale to Piotr wchodzi pierwszy do środka i
dostrzega „leżące płótna oraz chustę, która była na Jego
głowie. Nie leżała ona razem z tamtymi płótnami, lecz
zwinięta osobno w innym miejscu”.
W hymnie wielkanocnym z XI w. śpiewamy: „Żywego już Pana
widziałam grób pusty i świadków anielskich, i odzież, i
chusty”. Czyli mamy płótna i chustę. Po grecku: othónia i
soudarion. Przez wieki jedno utożsamiano błędnie z drugim, w
końcu zaś kompletnie pomieszano. Tymczasem - powtórzmy -
Całun jest relikwią Męki, a leżąca na głowie Jezusa tkanina,
znana dziś jako Chusta z Manoppello to dowód
Zmartwychwstania.
Dlaczego?
Wystarczy spojrzeć. Na Całunie i Chuście widzimy twarz tego
samego Człowieka. Nie Paula Badde ani Marka Zająca, tylko
konkretnego Żyda żyjącego dwa tysiące lat temu. Oba
wizerunki idealnie do siebie pasują. Z zasadniczą różnicą:
na Chuście wszystkie rany już się zasklepiły, a Chrystus ma
otwarte oczy. Żyje. Emanuje pokojem. Mówi. Otwiera usta.
Jakby chciał powiedzieć A... Może Abba, Ojcze? Może Amen?
Niedawno zadzwoniła do mnie pewna Kanadyjka, która oglądała
Chustę i odniosła wrażenie, jakby Jezus chciał powiedzieć:
„Jestem”. Piękna intuicja. „Jestem, który jestem” - czyż to
nie imię Boga?
Skoro już o duchowym
odczytaniu mowa - dla mnie wizerunek z Manoppello jest
wielką katechezą o Miłosierdziu. To twarz miłosierna. To
przesłanie dla świata podnoszone przez Jana Pawła II, a
teraz papieża Franciszka. Bo miłosierdzie jest ważniejsze
nawet niż pokój czy prawda.
Pan twierdzi, że płótna i chustę zabrali Apostołowie, a
następnie (zapewne wspólnie z Maryją) przechowywali w
ukryciu. Dlaczego mieliby nie korzystać z tak namacalnego
dowodu, że Jezus żyje?
Musieli tak postąpić. Gdyby publicznie okazali płótna i
chustę, nie siedzielibyśmy naprzeciw siebie i nie rozmawiali
o dwóch tysiącach lat chrześcijaństwa. Nie byłoby bazyliki
św. Piotra, nie istniałaby katolicka Polska. Te relikwie
uderzały w fundamentalne przykazania i prawa żydowskie.
Przede wszystkim przykazanie Dekalogu, zakazujące czynić
wizerunki Boga. Trzeba powiedzieć, że miało to głęboki sens
- Stwórca chciał, żeby nie mylić Go z pogańskimi bożkami.
Ale co z tym przykazaniem w sytuacji, gdy Bóg sam uczynił
własny wizerunek? I nie chodzi tu wcale o Całun czy Chustę,
ale o Jego wcielenie. Bóg nie namalował, ale począł własny
obraz w łonie Maryi.
Po drugie, weźmy pod uwagę
żydowskie przepisy związane z rytualną czystością. Trupy,
także tkaniny używane do grzebania, otaczało absolutne tabu.
To była najpotworniejsza nieczystość, jaką można było sobie
wyobrazić. Żyd nie śmiałby ich dotknąć, a cóż dopiero mówić
o czci? To jakby bić pokłony przed świnią. Ujawnienie
takiego kultu byłoby dla pierwszych chrześcijan katastrofą.
Naprawdę wystarczało już, że z czasem porzucili przepisy
dotyczące posiłków czy obrzezania.
I to - jak wiemy - nie bez
oporów. Na Soborze Jerozolimskim apostołowie się o to
spierali.
A Piotr potrzebował wizji, której doświadczył w portowej
Joppie, dziś Jafie, żeby wreszcie przełamać opór przed
pokarmami uznawanymi za nieczyste. Zobaczył otwarte niebo i
„coś jakby wielkie płótno czterema końcami opadające ku
ziemi. Znajdowały się na nim wszystkie czworonożne
zwierzęta, płazy oraz ptaki”. Czy to aluzja do Całunu? Może,
ale tu już tylko spekulujemy.
Natomiast w Ewangelii u Jana
znajdujemy inny znamienny fragment. Wieczorem w dniu
zmartwychwstania Apostołowie siedzieli zamknięci z obawy
przed Żydami. Ale czego właściwie mieli się bać? Jezusa
ukrzyżowano, bez Niego ruch się rozpadł. Gdy pojmano ich
Mistrza, nikt sobie Apostołami głowy nie zawracał. Zresztą,
jeżeli czuli się zagrożeni, powinni uciec z Jerozolimy,
chociażby: wrócić do Galilei. Dlaczego w takim razie zostali
na miejscu, ale ze strachu zaryglowali drzwi? Jedyne
sensowne wyjaśnienie brzmi moim zdaniem tak: mieli
najwspanialszy skarb - płótno i chustę z grobu Pańskiego.
Już wiedzieli, że Jezus żyje. Oczywiście byli w szoku, ale
trzymali w rękach dowód. Jednocześnie ze względu na święto
Paschy miasto pełne było żydowskich pielgrzymów. Panowała
nerwowa atmosfera religijnego podniecenia. Wyobraźmy sobie,
że w tym momencie apostołowie pokazują tkaniny z grobu? Nie,
tego żydowska kultura i mentalność by nie zniosły. Pierwszą
wspólnotę złożoną z uczniów i Maryi, która stała się
zaczynem chrześcijaństwa, zmiótłby skandal.
Głoszenie zmartwychwstania też było skandalem, czystą
herezją.
Zgoda. Szczepan przypłacił to nawet życiem. Ale mówić o
zmartwychwstaniu to jedno, a stanąć np. na dziedzińcu
świątyni i pokazać czterometrowe płótno z grobu i chustę
leżącą na twarzy trupa, a na dodatek oddawać im cześć - to
coś zupełnie innego.
Zresztą wspominał pan, że Jan
pierwszy dotarł do pustego grobu, ale się zatrzymał i nie
wszedł. Dlaczego? Bo tego nie uczyniłby żaden prawowierny
Żyd. Nawet ukochany uczeń. Trzeba tu od razu zastrzec, że z
kobietami sytuacja miała się inaczej. One i tak raz w
miesiącu, podczas miesiączki stawały się nieczyste i musiały
się rytualnie oczyścić, stąd ich dbałość o przepisy, lęk
przed ich złamaniem był słabszy niż u mężczyzn.
Jan nie wchodzi do grobu,
Piotr - nie zwleka ani chwili. Coś tu nie gra.
Piotr zupełnie stracił nad sobą kontrolę. Był tym, który
jako pierwszy wyznał, że Jezus jest Mesjaszem, a nie jednym
z proroków. I to jemu Mistrz powierzył szczególną misję. To
jego nazwał Skałą. A to właśnie Piotr przed kilkoma
godzinami trzy razy zaparł się Jezusa. Wyobraźmy sobie, że
pan i ja żyjemy przez trzy lata jak mistrz i uczeń. Jesteśmy
nierozłączni. Nagle przychodzi policja, żeby pana
aresztować, a ja mówię: „Nie znam tego człowieka”. Na
dodatek potem pana biczują, torturują, krzyżują i zabijają.
To zdrada, którą trudno wręcz ogarnąć. I nagle do strąconego
na samo dno Piotra przychodzi Maria Magdalena i mówi, że
grób jest pusty. Czy taki człowiek myśli i działa
racjonalnie?
Co się dzieje, gdy wchodzi do grobu?
Grób jest pusty, ciemny. Żadnych świec, lamp, sztucznego
światła. Piotr schyla się, żeby przez niewielki otwór dostać
się do środka. W mroku sięga po omacku w prawo, w kierunku
wykutej w skale ławy, na którą położono owinięte w
prześcieradło ciało. Rękoma wyczuwa płótno. Ale Jezusa nie
ma. Powoli świta. Wejście do grobu skierowane jest na
wschód. Pierwsze promienie słońca padają na ziemię. Na
chustę, która tam leży.
Dlaczego tam, a nie na ławie?
Jan pisze wyraźnie, że chusta nie znajdowała się „razem z
tamtymi płótnami, lecz zwinięta osobno w innym miejscu”. W
niewielkim grobie musiała leżeć na ziemi. Ale pokażę coś
panu, co trzymam w tym pudełku. Co to jest?
Nie wiem.
To bisior, najszlachetniejszy morski jedwab. Jedna z
najcenniejszych tkanin starożytnego Wschodu. Z bisioru
utkano Chustę z Manoppello. Co panu przypomina?
Wygląda jak brunatna wata do ocieplania budynków.
Racja. A teraz proszę podejść ze mną do okna. Co się dzieje?
Zaczyna błyszczeć jak złoto.
Reaguje na światło. A proszę wziąć jeszcze pod uwagę, że
dziś mamy tu, w Rzymie, dość pochmurny dzień. Jak wyglądał
bisior, gdy padły na niego pierwsze ostre promienie
wschodzącego nad Jerozolimą słońca? Piotr zauważył mieniącą
się niczym złoto chustę, która leżała zwinięta na ziemi.
Naturalnie się po nią schylił. Wróćmy teraz do opisu Jana:
„Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który
przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył”. Co ujrzał
Jan, że uwierzył?
Pusty grób.
Nie, to byłoby bez sensu. Pusty grób nie był żadnym dowodem.
Żadnym. Ciało można wykraść. To byłoby logiczne, rozsądnie
brzmiące wytłumaczenie. By zrozumieć, co ujrzał Jan - musimy
wrócić do naszej rekonstrukcji. A więc Piotr sięga po
błyszczącą chustę, która leży na ziemi. Ostrożnie chwyta
palcami, podnosi ku górze, materiał się rozpościera.
Prostuje. Piotr obraca się w kierunku wejścia do grobu,
przez które wpada coraz mocniejsze słońce. Podnosi chustę w
kierunku światła, bo przecież nie w stronę mroku. I nagle na
chuście pojawia się twarz żywego Jezusa! To oblicze zobaczył
też Jan - i uwierzył! Jestem, który jestem...
Możliwe też, że to Jan po
wejściu do grobu podniósł chustę. Ale na tym opcje się
kończą. Dla Ewangelisty płótna i chusty są dowodem Męki i
Zmartwychwstania, a nie Aniołowie, których akurat on wcale
nie widział. Tu zresztą warto zauważyć, że żydowska tradycja
wymagała zawsze dwóch świadków. Jeden to za mało. Mamy
Piotra i Jana, a zarazem płótna i chustę. Całun Turyński i
Chustę z Manoppello.
Tylko po co chrześcijanom Całun i Chusta, skoro sam Jezus
mówi, że błogosławieni są ci, co nie widzieli, a uwierzyli?
Zainteresowanie obiema relikwiami powróciło i nasiliło się w
XX wieku. A to stulecie, gdy obrazy stały się tekstami. Już
w latach 20. Kurt Tucholsky mówił, że obraz mówi więcej niż
tysiąc słów. Kiedy Całun wzbudził szalone zainteresowanie?
Gdy w 1898 r. został sfotografowany i okazało się, że w jego
negatywie fotograficznym widać pozytyw - obraz twarzy
zwróconej w naszą stronę. To zdjęcie obiegło świat, a Całun
stał się najgłośniejszą relikwią chrześcijaństwa. Jeżeli
chodzi o Chustę z Manoppello - myślę, że 80 proc. fotografii
reprodukowanych teraz na świecie jest mojego autorstwa. Nie
jestem artystą, malarzem - nawet nie muszę wiele pisać, a
wizerunek Jezusa zmartwychwstałego poprzez światłowody i
satelity przemierza świat. Kiedy ludzie ze Stanów czy
Brazylii pytają, co to właściwie za relikwia - klikam i
przesyłam im trzy najpiękniejsze fotografie z krótkim
wyjaśnieniem. Efekt jest potężniejszy, niż gdybym wysłał
jedną z moich książek. Ale to nie jest tylko kwestia
technologii. Jako chrześcijanie wierzymy, że na początku
było Słowo. To Słowo stało się ciałem. Obrazem. Dziś wiara
we wcielenie Słowa w Ciało słabnie, zwłaszcza w Europie. I
właśnie teraz na nowo odkrywamy Całun Turyński i Chustę z
Manoppello. Ciekawe, prawda?
PAUL BADDE
jest rzymskim korespondentem dziennika „Die Welt”. Autor
książek, m.in. „Twarzą w twarz” poświęconej najważniejszym
pamiątkom chrześcijaństwa (wyd. polskie 2013)
Źródło:
LINK!
|