Weronika
urodziła się we Włoszech 27 grudnia 1660 roku.
Na chrzcie
otrzymała imię Urszula.
Kiedy miała 5 lat, zmarła jej matka i od tego czasu była wychowywana
przez ojca.
Kiedy Weronika miała 16 lat, wstąpiła wbrew woli ojca
do zakonu
kapucynek, w klasztorze przeszła wszystkie stopnie hierarchii:
była
furtianką, kucharką, szatniarką, piekarką, zakrystianką.
Weronika, jakkolwiek dla siebie bardzo surowa, była bardzo troskliwa
dla swych podopiecznych. Dbała, żeby nie brakowało im nigdy posiłku
ubrania, czy środków do leczenia.
Kiedy została przełożoną nowicjatu, miała pierwsze widzenie: ujrzała
tajemniczy kielich. Odtąd była pewna, że Bóg wybrał ją do jakiegoś
niezwykłego dzieła. W dzień Bożego Narodzenia podczas kolejnej wizji
Weronika otrzymała pierwszy stygmat: ranę przebitego boku Jezusa, a
w Wielki Piątek następne - pozostałe Jego rany.
Stygmaty te sprawiały jej straszne cierpienia.
Próbowała ukryć je przed innymi siostrami, ale nie udało się to i
stało się to przyczyną jeszcze większych jej cierpień. Na polecenie
władz kościelnych poddawano ją ciężkim badaniom, pozbawiono urzędu
mistrzyni nowicjatu, prawa głosu w klasztorze, a innym siostrom
polecono, by traktowały ją jak oszustkę.
Wiele cierpień sprawił jej także spowiednik, który nie rozumiejąc
jej stanów, poczytywał je za opętanie szatańskie, za symulowanie
świętości. Nakładał na nią ciężkie pokuty, a nawet doszło do tego,
że zakazał jej przyjmować Komunię św.
Wszystkie prześladowania Weronika znosiła z wielkim spokojem, pogodą
ducha i pokorą. Mawiała: "Krzyże i męki są radosnym darem dla
mnie z Bożej ręki"; "Spadnijcie na mnie wszystkie kary, choćbyście były bez miary".
Wszystkie swoje cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzeszników, by
ich ratować od wiecznego potępienia.
Do tych cierpień zadawanych Weronice przez otoczenie dołączały się
też często nawiedzające ją dolegliwości i choroby. Przeżywała też
bardzo bolesne cierpienia duchowe: oschłości, stany opuszczenia i
osamotnienia duchowego, co św. Jan od Krzyża nazywa "nocą zmysłów" i
"nocą ducha".
Nagrodą i pocieszeniem dla świętej za te wszystkie cierpienia były
dary ekstaz i widzeń nadprzyrodzonych. Przeżyła Weronika mistyczne
zaręczyny i zaślubiny z Chrystusem, potem wspominane już stygmaty,
które na jej prośbę po 3 latach znikły, chociaż cierpienie ran
Chrystusa pozostało. W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do Męki
Pańskiej miała też otrzymać w swoim sercu wyryte znaki tej męki.
Naczelnym hasłem św. Weroniki było:
"Kto chce należeć do Boga, musi najpierw umrzeć dla siebie".
Po długiej i bardzo bolesnej chorobie św. Weronika Giuliani zmarła w
klasztorze Citta di Castello 9 lipca 1727 w 67. roku życia. Z
polecenia późniejszych spowiedników zostawiła Weronika dziennik, w
którym opisuje swoje mistyczne przeżycia, a także listy i poezje.
URYWEK Z DZIENNIKA ŚW. WERONIKI
Za nawrócenie duszy ofiarowałabym krew i życie
Dzisiaj odnowił mi się ból w rękach, nogach i w sercu. Spędziłam
cenną noc, pełną cierpień i udręki. Bogu niech będą dzięki! Rano przystąpiłam do sakramentu pokuty,
z którego zaczerpnęłam siłę do większych cierpień. Następnie podczas
Komunii świętej, nowym i wewnętrznym odczuciem, które nie wiem skąd się zrodziło, doświadczyłam
łaski Boga, królującego i panującego w głębi duszy. Ponadto już od
kilku dni doświadczam w sercu pewnego działania, nie po trafię
jednak określić jego natury.
Stąd opiszę tylko skutki, które we mnie
pozostawiło.
Pierwszym skutkiem jest poznanie moich win i ból z ich powodu,
usilne pragnienie nawrócenia dusz, za które ofiarowałabym krew i
życie oraz bezgraniczna ufność w miłosierdzie Boże, a także w dobroć i miłość Najświętszej Maryi Panny.
Drugi skutek polega na tym, że chociaż czuję się opuszczoną i
zanurzoną w morzu pokus, to jednak z chwilą, gdy doświadczam owego
tajemniczego odczucia natychmiast wydaje mi się, że jestem zupełnie
zadowolona, ogarnięta najwyższym pokojem i mocno utwierdzona w woli Bożej.
Trzeci wreszcie skutek przedstawia się następująco: Kiedy
wewnętrznie jestem dręczona pokusami szatańskimi, a zewnętrznie
troszczę się z mojego obowiązku o inne sprawy, biegając to tu, to
tam, do takiego lub innego zajęcia, owo tajemne działanie sprawia,
że wszystko wykonuję jakby bezwiednie. W końcu spostrzegam, że
czynność została wykonana, chociaż nie wiem jakim sposobem. To mi
się zdarza przy ważniejszych czynnościach, jak przy przyjmowaniu
sakramentów, przy modlitwie i przy rozmowach duchowych, które
prowadzimy między sobą.
Czuję się tak zniechęconą, oschłą i pozbawioną uczucia, że wydaje mi się, iż jest rzeczą niemożliwą dłużej
znosić takie życie. A pójście w takim stanie do spowiednika okazuje
się stratą czasu.
Jednak chociaż doświadczam w sercu jedynie nikłego odczucia owego
działania, zaraz spostrzegam, ze jestem tak przemieniona i taką siłą
wzmocniona, iż mimo wielkiej oschłości, przeciwności lub braku
uczucia, każdy czyn, chociaż trudny, staje się dla mnie łatwy,
Wszystko na chwałę Boga.
|