Temat UFO
intryguje od ponad 65 lat i co jakiś czas wraca jak bumerang. Nikomu
nie śpieszy się jednak z wyjaśnieniem tej zagadki, a szczególnie
tych przypadków, które mogą być dowodem na to, że „latające spodki”
istnieją naprawdę. Oto pięć historii mocno dających do myślenia.
Zjawisko UFO ciągle intryguje, choć „oficjalnie” nikt go już nie
bada. W ostatnim półwieczu powołano kilka komisji mających wyjaśnić
zagadkę „latających spodków”. Ich wnioski były zróżnicowane, choć
zgadzały się w jednej kwestii - istnieje mały odsetek bliskich
spotkań, które nie mają racjonalnych wyjaśnień. To wśród nich kryją
się dowody na to, że w naszej przestrzeni powietrznej okazjonalnie
pojawia się „prawdziwe UFO”. Udowadniają to poniższe przypadki.
Talerz nad lotniskiem O’Hare
W pochmurne popołudnie 6 listopada 2006 r. grupa pracowników United
Airlines (największej w USA komercyjnej linii lotniczej)
zaobserwowała przedziwny obiekt nad jednym z terminali na lotnisku
O’Hare w Chicago. Świadkowie (wśród których byli piloci, mechanicy i
menadżerowie) twierdzili, że na wysokości ok. 500 m nad bramką C-17
zawisł srebrzysty dysk o średnicy kilkunastu metrów. UFO wywołało
poruszenie, które tylko pogłębiło chaos ruchliwego dnia. Obiekt był
widoczny przez kilkanaście minut, po czym nagle wystrzelił w górę i
dosłownie przebił na wylot ciężkie chmury. John Hilkevitch z
„Chicago Tribune”, który podjął w tej sprawie dziennikarskie
śledztwo napotkał jednak na „mur” w postaci zmowy milczenia.
Leslie Kean - dziennikarka i autorka książki „Generałowie, piloci i
urzędnicy rządowi mówią o UFO”, wyjaśnia, dlaczego tak było: „Każdy
z wysoce wiarygodnych świadków incydentu na O’Hare chciał zachować
anonimowość z obaw o swoją pracę. [...] Ludzie ci nie chcieli, by
przyłapano ich na rozmowie z mediami, gdyż według stanowiska firmy
do niczego nie doszło - napisał jeden z nich”. Ponieważ UFO
mogło stanowić zagrożenie dla ruchu lotniczego, sprawą zajęła się
Federalna Agencja Lotnictwa (FAA), która jednak szybko „umyła ręce”
oświadczając, że obserwację wywołało „zjawisko atmosferyczne”.
Znacznie konkretniejsze były wnioski ufologicznej grupy NARCAP,
która angażując w swoje multidyscyplinarne śledztwo wielu ekspertów
doszła do wniosku, że nad O’Hare pojawił się rzeczywisty obiekt
nieznanego pochodzenia. Możliwe, że któryś ze świadków nadal posiada
jego zdjęcie.
Japończycy kontra „statek-matka”
20 lat wcześniej, 17 listopada 1986 r., samolot transportowy linii
Japan Airlines wiózł do Tokio ładunek francuskiego Beaujolais. Była
piąta popołudniu, gdy maszyna znalazła się nad centrum Alaski. Za
jej sterami siedział doświadczony 47-letni kpt. Kenju Terauchi,
który jako pierwszy zauważył nieznanego pochodzenia światła.
Niebawem to, co wcześniej uznał za myśliwce z pobliskiej bazy
wojskowej, przemknęło tuż przed nosem jego samolotu. Były to dwa
duże sześciany, z których wystawały liczne „rury”. Emitowane przez
nie oślepiające światło zalało kokpit, a Terauchi zdał sobie sprawę,
że obiekty - zatrzymując się w locie i nagle zmieniając kurs -
poruszają się w sposób nieosiągalny dla ziemskich maszyn. Gdzieś w
tyle czaiło się jeszcze jedno, najbardziej spektakularne UFO.
Japończycy, którzy cały czas utrzymywali kontakt z kontrolą lotów
dowiedzieli się, że na radarze bazy Elmendorf wykryto nieznanego
pochodzenia sygnał. W pewnym momencie kpt. Terauchi był w stanie
dostrzec zarys obiektu, który przypominał parę złączonych ze sobą
gigantycznych „mis” o rozmiarach „dwóch lotniskowców”. Odpowiedni
manewr pozwolił samolotowi „uciec” od towarzystwa obiektów, które
zdawały się podążać równolegle z jego kursem. W międzyczasie jeden z
członków załogi bezskutecznie próbował wykonać zdjęcie UFO. Incydent
odbił się głośnym echem, ale na zwołanej kilka miesięcy później
konferencji FAA padł wniosek, że... nie ma powodów, by przypuszczać,
że Japończycy w ogóle coś widzieli.
Kuloodporny balon
W piątek 11 kwietnia 1980 r., o 7:15 rano, pilot Oscar Maria Huertas
i jego koledzy z bazy Peruwiańskich Sił Powietrznych w La Joya
zostali poinformowani przez przełożonego, że na końcu pasa
startowego unosi się nierozpoznany obiekt - przypuszczalnie „balon”.
Ponieważ nie była to własność wojska, nie wykluczono, że nakryto
szpiegowską sondę. Huertas spojrzał we wskazanym kierunku, gdzie na
wysokości ok. 600 m wisiała dobrze widoczna „kulka” połyskująca w
promieniach słońca. Niedługo potem pilota wyznaczono do misji,
której celem było zestrzelenie obiektu. Po otwarciu ognia pojawił
się pewien problem: „Nic mu się nie stało!” - wspominał Huertas.
„Wielkie pociski wydawały się wsiąkać w obiekt i nie był on w ogóle
uszkodzony. Gdyby był to balon, byłby w strzępach”.
Pilot podjął jeszcze dwie próby ataku, zauważając dziwną
prawidłowość: „Gdy miałem obiekt na muszce, był absolutnie
nieruchomy, ale sekundę później wykonywał nagły skok w górę”.
Kolejne podejścia były równie nieskuteczne, gdyż cel w sposób
inteligentny reagował na zamiary Huertasa. Gdy ten znalazł się w
odległości ok. 100 m od „balonu” zauważył, że tak naprawdę był on
dziwną „maszyną latającą” z szeroką „gondolą” i lśniącą kopułą. Brak
paliwa zmusił pilota do powrotu do bazy, gdzie wkrótce stanął do
raportu: „Obiekt został sklasyfikowany jako UFO. [...] Wykonywał
manewry przeczące zasadom aerodynamiki. Po długim śledztwie nasi
eksperci nie byli w stanie orzec, która maszyna miałaby podobne
osiągi” - mówił.
Z kamerą
wśród UFO
W grudniu 1978 r. nad górami Kaikoura na nowozelandzkiej Wyspie
Południowej doszło do serii obserwacji podniebnych świateł. Do
historii ufologii przeszedł incydent z udziałem załogi i pasażerów
samolotu pilotowanego przez kpt. Billa Startupa. 30 grudnia na
pokładzie transportowego Argosy, który wiózł ładunek prasy na trasie
Wellington - Christchurch - Blenheim, znajdowała się australijska
ekipa telewizyjna z kanału „Channel O”. Quentin Fogarty miał
przygotować reportaż o bliskim spotkaniu z UFO, którego tydzień
wcześniej dokonali inni piloci. Na Antypodach był to wówczas „gorący
temat” - zaledwie dwa miesiące wcześniej w tajemniczych
okolicznościach zaginął samolot Fredericka Valenticha - młodego
pilota, który wspomniał kontrolerowi, że widzi w pobliżu swej Cessny
182 zagadkowy metaliczny „twór”.
Ekipa Fogarty’ego miała wyjątkowe szczęście. Tuż po północy kpt.
Startup zanotował obecność niezidentyfikowanego pochodzenia świateł,
które zaczął filmować operator David Crockett. Załoga cały czas
utrzymywała łączność z kontrolą lotów, która - co ciekawe -
rejestrowała ruch UFO na radarze. Obiekty utrzymywały się bardzo
blisko Argosy, przybierając postać błyskających świateł, które
znikały, by za chwilę pojawić się w innym miejscu (niektóre z nich
były wielkości „domu”). Fogarty wspominał: „Podczas lotu
zobaczyliśmy coś w formie niewielkich światełek, które potem
przekształciły się w wielkie jasne kule”. W konfrontacji z nagranym
materiałem uśmiech politowania budziły wyjaśnienia Nowozelandzkich
Królewskich Sił Powietrznych, które uznały, że była to... Wenus.
UFO nad Teheranem
Wieczorem 18 września 1976 r. na lotnisku Merhabad w Teheranie
rozdzwoniły się telefony od zaniepokojonych mieszkańców, którzy
zauważyli krążącą się nad miastem „dużą gwiazdę”. Houssain Pirouzi z
wieży kontroli lotów wyszedł na zewnątrz i sam obserwował przez
lornetkę „jasną bryłę”, która pulsowała kolorowym światłem. Wiedząc,
że nie jest to żaden samolot, zgłosił sprawę lotnictwu. W celu
przechwycenia niezidentyfikowanego obiektu z bazy Szachrohi w
mieście Hamadan wysłano samolot F-4. Maszyna zdołała namierzyć cel,
jednak gdy zbliżyła się do niego na ok. 40 km, część systemów
odmówiła posłuszeństwa i pilot był zmuszony zawrócić. Wkrótce
wysłano drugi myśliwiec, pilotowany przez por. Parviza Dżafariego.
Dżafari, który dosłużył się stopnia generała, znany jest z otwartego
stanowiska w sprawie UFO. Ciąg dalszy historii, którą zainteresowała
się nawet Amerykańska Armia, opisywał tak: „Obiekt rozbłyskał
czerwonym, zielonym, pomarańczowym i niebieskim światłem - tak
jaskrawym, że nie mogłem określić kształtu jego kadłuba. Światło
przybierało formę rombu, a jego błyski były niezwykle szybkie,
niczym w stroboskopie”. Bliskość samolotu sprawiła, że UFO
momentalnie zmieniło położenie. Odczyty wskazywały, że w jednej
chwili było ono w stanie „przeskoczyć” o ok. dwa kilometry.
„Pomyślałem, że mam okazję to zestrzelić, ale kiedy było blisko,
wysiadły systemy kontrolujące pociski oraz łączność!” - relacjonował
Dżafari. Potem zdarzyło się coś, co przestraszyło go jeszcze
bardziej. Od pulsującej bryły oddzieliła się nieduża „kulka”, która
leciała prosto na F-4. Pilot, nie mogąc odpowiedzieć ogniem,
postanowił zmienić kurs. Zaskoczone dowództwo niebawem wezwało go do
bazy.
Wiarygodne spotkania z UFO są zmorą tych, którzy z jakichś powodów
chcą, by społeczeństwo uznawało te historie za domenę
„nieszkodliwych wariatów”. Nie da się również ukryć, że większość
uczonych wypowiadających sądy na temat UFO nie ma o tym zjawisku
zielonego pojęcia i kojarzy je głównie z tabloidowymi relacjami o
„zielonych ludzikach”. Negowanie istnienia niezidentyfikowanych
obiektów ma swoje plusy. Gdyby nie to, presja społeczeństwa mogłaby
wymóc na wojsku i służbach porządkowych sprawdzanie każdego
doniesienia o pojawieniu się UFO (które mogłoby stanowić potencjalne
zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi i ruchu lotniczego). Wiedząc, że
większość obserwacji to fałszywe alarmy, nikt nie ma zamiaru podjąć
się poszukiwania „prawdziwych latających talerzy”.
_________________
Cytaty pochodzą m.in. z książki Leslie Kean, „UFOs:
Generals, Pilots
and Government Officials Go On the Record”, 2011.
Źródło:
LINK!