ZAPOMNIANA WIEDZA
CREDO
MUTWA: Proszę pozwolić mi opowiedzieć o tym, co rani
moją duszę...
RICK MARTIN: Proszę bardzo.
- Przepraszam, że mówię tak dużo. Wybaczcie mi.
Jestem Zulusem - pochodzę z narodu wojowniczego,
narodu mędrców. Biali antropolodzy nie zbadali tego
ludu do końca, ale Zulusi wiedzą o rzeczach, które
jeśli zostaną ujawnione, mogą zdziwić.
Proszę pozwolić mi to zademonstrować. Zulusi
wiedzieli (wśród wielu innych rzeczy), że Ziemia
porusza się wokół Słońca, nie zaś odwrotnie. Mówili,
wyjaśniając to biorącym udział w inicjacji, iż
Ziemia to kobieta, zaś Słońce mężczyzna i dlatego
Ziemia porusza się, tańcząc wokół Słońca. Jest jak
księżniczka, która tańczy wokół ognistego króla.
Nasz lud wiedział, że Ziemia jest okrągła, wiedział
o drobnoustrojach i ich funkcji. Jakim cudem ta
wiedza istniała przed pojawieniem się Białych? Nie
wiem.
Ludzie z Ameryki i Europy twierdzą, że to Einstein
był pierwszym człowiekiem, który stwierdził, że czas
i przestrzeń to jedno i to samo. Ja twierdzę
inaczej.
Mój lud wiedział wcześniej, iż czas i przestrzeń
stanowią jedno. W języku Zulusów, jednym ze słów
określającym przestrzeń jest „umkati”. Słowem
oznaczającym czas jest „isikati”. Zulusi wiedzieli,
że czas i przestrzeń stanowią jedność setki lat
wcześniej niż pojawił się Einstein.
Co więcej, nasz lud wierzy, podobnie jak Dogoni, że
w naszej części wszechświata istnieją 24 planety
zamieszkałe przez stworzenia inteligentne. Wiedza ta
nigdy nie znalazła ujścia w żadnej książce - jej
jedyną szafarką jest moja ciotka - wysoka sanusi
[szamanka]. Wciąż żyje, ma około 90 lat. Ja sam
jestem bliski śmierci, cierpiąc na cukrzycę -
współczesnego zabójcę Afrykanów.
Chcę powiedzieć wam, iż choć mój lud posiada ogromną
wiedzę, nigdy nie zawarł jej w książce. Dziś wielu
Zulusów jest zakażonych HIV i umiera na AIDS.
Szacunki mówią, iż w ciągu najbliższych 50 lat w
Natalu wymrze trzy-czwarte zuluskiej populacji.
Jestem w posiadaniu świętych obiektów, które
przekazał mi dziadek. Od strony matki, jestem
ostatnim żyjącym potomkiem ostatniego zuluskiego
króla, Dingame. Moim zadaniem zatem powinno być
chronienie moich ludzi od wszystkiego, co zagraża
ich życiu.
Proszę spojrzeć - każdy kto bada ludzkość z
miłością, zrozumieniem i troską, odkrywa fakt, iż w
każdym z nas zawiera się cząstka boga, który stara
się w nas znaleźć swoje odzwierciedlenie. Staramy
się temu zapobiec, a wielu z nas nie jest tego w
ogóle świadomych. Rozwijamy w sobie chęć do ochrony
planety, nie ważne kim lub czym jesteśmy.
W Afryce napotkać można wodzów, którzy ukarać mogą
ciężko za nieuzasadnione niszczenie drzewa. Była to
rzecz powszechna w przeszłości, ale zaginęła z
pojawieniem się Białych. Dziś powraca.
Człowiek dokłada starań, aby stać się bardziej
zaawansowanym, troskliwym, ale obce istoty nie chcą
tego zaakceptować. Chcą znowu sprawić, abyśmy się
zabijali. Boje się o to, co ma się stać.
Mogę panu pokazać wiele dziwnych rzeczy, które
ludzie w Afryce robią, aby ustrzec się przed Szarymi
obcymi. Te zabiegi nie wynikają z przesądów, ale
przerażających osobistych doświadczeń.
Pewnego dnia, mam nadzieję, podzielę się z panem
historią tego, jak zostałem zabrany. Wierzymy
bowiem, że Mantindane („Dręczący”), Szarzy, to
słudzy Chitauli. Oni, w przeciwieństwie do wierzeń
białych ludzi (Biali źle sądzą) zakładających, iż
Mantindane dopuszczają się eksperymentów wcale tego
nie czynią. Powtarzam jeszcze raz: „nie”.
Każdy kto przechodził przez męki związane z tymi
istotami powie, że nie ma to związku z żadnymi
eksperymentami. Jest do zimna, zimne i wyrachowane
rozwiązanie - nie robią tego jednak dla samych
siebie, ale dla wyższych niż oni sami istot. Czy
pozwoli mi pan wyjaśnić pokrótce, co mi się
przydarzyło?
- O tak, oczywiście. Mamy tyle czasu, ile pan
zechce.
UPROWADZENIE PRZEZ MANTINDANE (OK. 1959)
- Był
to dzień, jak każdy inny - piękny dzień w górach w
górach na wschodzie Zimbabwe zwanych Inyangani. Moja
nauczycielka nakazała mi udać się tam po zioło,
którego mieliśmy użyć do wyleczenia ciężko chorego
ucznia. Pani Moyo, moja nauczycielka, pochodziła z
ludu Ndebele z Zimbabwe, byłej Rodezji.
Szukałem tego ziela, nie myśląc o niczym innym i
jednocześnie nie wierząc wcale w te istoty. Nie
spotkałem ich nigdy w przeszłości i choć ludzie w
Afryce wierzą w wiele rzeczy, byłem wielce
sceptyczny nawet wobec istnienia wszystkich istot,
ponieważ nigdy żadnej nie spotkałem osobiście.
Niespodziewanie, proszę pana, temperatura wokół mnie
spadła, choć był to upalny afrykański dzień.
Zauważyłem, że robi się zimno a wokół mnie pojawia
się niebieskawa i wirująca mgiełka, odcinając mnie
od wschodniej strony. Zastanawiałem się głupio, co
to znaczy, ponieważ zacząłem już wykopywać
znalezione ziele.
Niespodziewanie znalazłem się w bardzo dziwnym
miejscu, które wyglądało jak wyłożony metalem
korytarz. Wcześniej pracowałem w kopalniach a
miejsce, w którym się właśnie znalazłem przypominało
chodnik wyłożony srebrzystoszarym metalem.
Leżałem na czymś, co przypominało ciężką i dużą
ladę, albo warsztatowy stół. Nie byłem jeszcze do
niego przykuty. Nie miałem na sobie spodni, ani
ciężkich butów, bez jakich nie wybierałem się w
busz. Niespodziewanie w tym dziwnym korytarzu
pojawiły się pozbawione wyrazu, szare stworzenia,
które poruszały się ku mnie.
W pomieszczeniu tym znajdowały się światła, ale nie
takie, jakie znamy. Były to plamy ze świetlistej
substancji, zaś ponad odległym wejściem znajdowało
się coś, co wyglądało na napis umieszczony na
srebrzystoszarej powierzchni. Istoty te szły ku mnie
a ja byłem jak zahipnotyzowany - jakby ktoś rzucił
na mnie czar.
Widziałem, jak ku mnie zmierzają, ale nie wiedziałem
kim są. Byłem przerażony, ale nie mogłem ruszyć ręką
ani nogą. Leżałem tam jak koza na ofiarnym ołtarzu.
Kiedy istoty zbliżyły się, poczułem wewnętrzny
strach. Były niskie - wzrostem odpowiadały
afrykańskim Pigmejom. Miały też bardzo duże głowy
oraz chude ręce i nogi.
Zauważyłem wówczas, jako malarz, że istoty te są z
punktu widzenia malarza zupełnie źle zbudowane. Ich
kończyny były zbyt długie w porównaniu z korpusem,
zaś karki bardzo krótkie. Ich głowy były tak
wielkie, jak dojrzałe arbuzy. Mieli także dziwaczne
oczy przypominające swego rodzaju gogle. Nie mieli
nosów, jak my, a jedynie niewielkie dziurki w
uniesionej części twarzy miedzy oczyma. Nie
posiadali także ust, a jedynie cienkie otwory, jakby
wycięte żyletką.
Opis Mutwy zawiera charakterystyczne szczegóły
podawane przez wiele innych osób, a wśród nich
szczegół dotyczący wyglądu oczu tych istot, które
wydają się być pokryte swego rodzaju osłoną.
Charakterystyczne jest także uczucie paraliżu i
wiele innych szczegółów czytelnych dla wszystkich
osób zaznajomionych z głównymi charakterystykami
abdukcji, m.in. silnego i nieprzyjemnego zapachu
siarki.
Kiedy patrzałem na te istoty w zdumieniu i
fascynacji, poczułem coś w pobliżu głowy. Kiedy
spojrzałem w górę dostrzegłem kolejną istotę, tylko
wyższą niż pozostałe, która stała ponad moją głową i
wpatrywała się we mnie.
Spojrzałem w jej oczy i stałem się jak
zahipnotyzowany, zauroczony. Spoglądając tak
zrozumiałem, że istota chce, abym patrzył w jej
oczy. Dostrzegłem, że za osłonami znajdują się jej
prawdziwe oczy, skryte za przypominającą okulary
osłoną. Były one okrągłe, z pionowymi źrenicami,
niczym u kota. Istota nie poruszała głową, ale
oddychała - widziałem to. Widziałem jak jej małe
nozdrza poruszają się, zamykając się i otwierając...
Lecz jeśli ktokolwiek powiedziałby mi kiedyś, że
pachnę, jak to stworzenie, z pewnością dałbym mu w
twarz.
Od stworzenia dochodził silny zapach, był dziwny i
ściskał gardło. Była to chemiczna woń, niczym zgniłe
jaja lub siarka, bardzo silna.
Istota zauważyła, że wpatruje się w nią i spojrzała
na mnie. Nagle poczułem się potwornie. Wydawało mi
się, że mój lewy bok został jakby przebodzony
mieczem. Krzyknąłem z bólu, wzywając swą matkę, ale
istota umieściła rękę na moich ustach. Było to tak,
jakby położyć sobie na ustach pazury żywego
kurczęcia - takie miałem wówczas odczucie.
Miała cienkie i długie palce, które posiadały więcej
stawów, niż u człowieka. Kciuk znajdował się w innym
miejscu. Na każdym z palców znajdował się czarny
szpon, niczym u niektórych afrykańskich ptaków.
Istota mówiła, abym był cicho. Nie wiem, jak długo
utrzymywał się ten ból. Przez cały czas krzyczałem.
Wówczas, zupełnie niezapowiedzianie, coś zostało
wyciągnięte z mojego ciała. Spojrzałem na udo
pokryte krwią i zauważyłem tam stojącą istotę (jedną
z czterech), inną od tej, która stała nade mną. One
wszystkie ubrane były w srebrzyste kombinezony, zaś
ich ciało przypominało mięso niektórych ryb znanych
mi z Afryki. Istota stojąca nade mną wydawała się
być kobietą i byłą trochę inna od reszty - wyższa,
tęższa i mimo, iż nie posiadała widocznych piersi,
wyglądała na kobietę. Pozostali czuli przed nią
respekt, bali się jej - nie wiem dlaczego i nie
potrafię tego wyrazić.
Potem zaś, kiedy działa się ta straszliwa rzecz,
kolejna z istot, chwiejnym krokiem, zbliżyła się do
mnie. (Szła jakby podrygując i wyglądała na pijaną.)
Podeszła z prawej strony i zatrzymała się przy tej
stojącej nad mą głową. Nim się zorientowałem, istota
bez zastanowienia wsadziła w mój prawy otwór nosowy
coś, co przypominało niewielki srebrny długopis z
umieszczonym na końcu kablem.
Ból, jaki wówczas poczułem wydał się nieziemski.
Wszędzie były ślady krwi. Dławiłem się i chciałem
krzyknąć, ale krew zalała mi gardło. Był to koszmar.
Po jakiś czasie stworzenie wyciągnęło ten przedmiot,
ja zaś starałem się otrząsnąć i wstać.
Ból był nie do zniesienia, ale istota stojąca nade
mną umieściła na mym czole swą rękę i przycisnęła ją
lekko. Dusiłem się, starając się wypluć krew, po
czym przekręciłem na prawo głowę, wypluwając ją. Co
jednak działo się ze mną potem - nie wiem.
Wiem tyle, że ból zniknął, zaś w miejsce niego
pojawiły się dziwne wizje - wizje miast, które jakby
znałem ze swych podróży, choć były to miasta na wpół
zniszczone. Wierzchy budynków były w nich
postrącane, zaś okna zionęły pustką niczym puste
oczodoły w ludzkiej czaszce. Miałem te wizje raz za
razem. Widziałem te budynki zatopione do połowy w
rudawej mętnej wodzie.
Wyglądało to na powódź, z wód której sterczały te
budowle, częściowo zniszczone wskutek jakiejś
katastrofy. Był to przerażający widok.
Potem zaś, nim się zorientowałem, istota stojąca u
mych stóp umieściła coś w moim przyrodzeniu, ale nie
spowodowało to bólu, tylko gwałtowne podrażnienie.
Kiedy istota wyciągnęła ten przedmiot przypominający
małą czarną tubkę, doszło do dziwnej,
niekontrolowanej relacji pęcherza moczowego. Oddałem
mocz wprost na stojącą obok istotę, która zajęta
była wyciąganiem przedmiotu. Ta odskoczyła, niemalże
upadając, po czym wkrótce doszła do siebie i
oddaliła się niczym pijany owad, opuszczając pokój.
Po chwili inne istoty wyszły, zostawiając mnie
leżącego na pokrytym krwią i uryną stole. Mimo to,
istota stojąca u wezgłowia pozostała, dotykając
dziwnie czarującym i kobiecym gestem mojego lewego
ramienia. Stała wpatrując się we mnie, bez
jakiekolwiek wyrazu na twarzy. Nie słyszałem, aby
istoty te wydawały jakieś dźwięki, dla mnie wydawały
się jakby nieme.
Potem zaś jakby znikąd pojawiły się dwie inne
postaci, w tym jedna w całości zbudowana z metalu. W
swych koszmarach wciąż widzę to stworzenie. Było
wysokie, wielkie, bo miejsce, gdzie się
znajdowaliśmy było dla niej zbyt małe. Szedł lekko
zgarbiony idąc prosto, ale na pewno nie było to żywe
stworzenie. Była to metalowa istota, jakby swego
rodzaju robot. Podszedł i stanął u mych stóp i
niezgrabnie nachylony spoglądał na mnie z góry. Nie
miał ust, ani nosa a jedynie parę jasnych oczu,
które wydawały się zmieniać kolory i w jakiś sposób
poruszać się.
Potem zza wysokiej zgarbionej istoty wyłoniła się
postać, która zupełnie mnie zadziwiła. Wyglądała
proszę pana na bardzo, bardzo, bardzo opuchniętą.
Miała różową skórę, blond włosy i ludzkie ciało oraz
jasne niebieskie skośne oczy. Jej włosy przypominały
swego rodzaju nylonowe włókno. Postać ta miała
umieszczone wysoko kości policzkowe i niemal ludzkie
usta (z wargami) oraz wystający podbródek. Z
pewnością była to kobieta, lecz jako malarz i
rzeźbiarz zauważyłem, że zbudowana była
nieproporcjonalnie.
Po pierwsze - jej piersi wydawały się być cienkie i
zaostrzone, osadzone zbyt wysoko na klatce
piersiowej. Jej ciało było potężne, niemal otyłe,
jednak jej nogi były zbyt krótkie (podobnie zresztą,
jak ramiona), w porównaniu do reszty ciała. Podeszła
do mnie i spojrzała się i nim się zorientowałem,
zaczęła ze mną kopulować. Było to wstrząsające
przeżycie, gorsze nawet od tego, co przeszedłem
wcześniej. Trauma tego, co się stało wpływa na moje
życie do dziś dnia, dokładnie 40 lat od tych
wydarzeń.
Ten etap przypomina historię Brazylijczyka Antonio
Villas-Boasa, który doświadczył abdukcji w 1957
roku. Charakterystyczne są także wizje, których
doświadczył Mutwa. Podobne szczegóły pojawiają się
niekiedy w relacjach o uprowadzeniach.
Potem, kiedy istoty odeszły i zostałem tylko z tą,
która stała nad mą głową, ta uchwyciła mnie za włosy
i głowę, zmuszając do wstania i zejścia ze stołu.
Zrobiłem to będąc w takim stanie, iż upadłem na
podłogę, wspierając się na nadgarstkach i kolanach.
Zauważyłem, że podłoga była dziwna - widniały na
niej ruchome nieustannie zmieniające się purpurowe,
czerwone i zielonkawe wzory, widoczne na stalowym
podłożu. Istota pochwyciła mnie za włosy, zmuszając
do wstania, po czym popchnęła mnie rozkazując by iść
za nią.
Mój drogi, opisanie tego, co widziałem w tym
przedziwnym miejscu zabrałoby mi zbyt wiele czasu.
Nawet dziś mój umysł nie potrafi pojąć tego, co
widziałem podążając za istotą, która przepychała
mnie z jednego pomieszczenia do drugiego. Wśród
wielu rzeczy zauważyłem tam m.in. ogromne
cylindryczne obiekty wykonane z tworzywa
przypominającego szkło. W obiektach tych, które
rozciągały się od podłogi po strop, znajdował się
szaro-różowy płyn, w którym pływały miniaturowe
wersje obcych istot przypominających wyglądem
odrażające małe żabki.
Ten zatrważający incydent znany jest także wśród
innych przypadków, gdzie świadkowie nie tylko
widzieli, ale również obcowali z hybrydami -
istotami powstałymi rzekomo ze skrzyżowania
człowieka z obcymi. Często świadkowie opisują bardzo
traumatyczne obrazy. W kilku przypadkach matki mówią
o dziwnym związku z pokazanymi im istotami, które,
jak się przypuszcza, mogą być ich dziećmi.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi to pokazano.
Potem jednak, kiedy byłem w ostatnim pomieszczeniu,
ujrzałem leżących na stołach ludzi i inne dziwne
stworzenia, czego sensu do dziś nie mogę zrozumieć.
Minąłem białego człowieka, prawdziwego białego
człowieka, od którego czuć było zapach potu, uryny,
ekskrementów i strachu. Leżał on na stole, jak ja.
Kiedy przechodziłem spojrzałem w jego oczy, zaś on w
moje.
Potem znalazłem się znowu w buszu. Nie miałem spodni
i czułem potworny ból w udzie i przyrodzeniu, który
nasilał się. Zdjąłem koszulę, której użyłem jako
przepaski i poszedłem w busz.
Spotkałem grupę młodych Rodezyjczyków, którzy
zaprowadzili mnie do wioski nauczycielki. Kiedy
zjawiłem się tam, cuchnąłem tak bardzo, iż każdy
pies z wioski chciał porwać mnie na strzępy. Tylko
moja nauczycielka, jej uczniowie i mieszkańcy wsi
ocalili mnie tego dnia, choć nikt nie był zaskoczony
tym, co im opowiedziałem. Zaakceptowali to mówiąc,
że to, co przeżyłem stało się udziałem wielu innych
ludzi przede mną i co więcej, miałem na tyle
szczęścia, że przeżyłem, ponieważ w tych obszarach
ludzie często ginęli bez wieści - zarówno Biali, jak
i Czarni.
Lekko skrócę tą historię. W następnym roku, tj.
1960, dostarczałem paczki w Johannesburgu, pracując
w sklepie z pamiątkami. Pewnego razu biały człowiek
krzyknął i kazał mi się zatrzymać. Uznałem, że to
funkcjonariusz policji, więc chciałem okazać mu
dokumenty. Ten jednak ze złością powiedział mi, że
wcale nie chce ich widzieć. Zapytał mnie wtedy:
„Słuchaj, gdzie do cholery ja wcześniej cię
widziałem? Kim ty jesteś?” „Nikim” - odrzekłem.
„Zwyczajnym pracującym człowiekiem”. „Przestań
pieprzyć” - odparł. „Kim u diabła jesteś I gdzie cię
widziałem?”
Spojrzałem na niego i poznałem go po jego długich
rozczochranych brązowawych włosach i śmiesznym
zaroście. Pamiętałem go - jego niebieskie nabiegłe
krwią oczy i przebijające przez nie przerażenie oraz
skórę bladą niczym u kozy.
Odpowiedziałem mu: „Człowieku, widziałem cię w
pewnym podziemnym miejscu w Rodezji”. Gdybym w
tamtym momencie uderzył go, z pewnością nie
zareagowałby w podobny sposób, bowiem odwrócił się i
odszedł z przerażającym wyrazem twarzy, znikając po
drugiej stronie ulicy.
Właśnie to z grubsza mi się przytrafiło, choć musi
pan wiedzieć, że to wcale nie unikalne przeżycie.
Od tego czasu spotkałem wiele, wiele osób, które
przeżyły coś identycznego a większość z nich to
zwyczajni mieszkańcy Afryki, którzy nie potrafią ani
pisać, ani czytać. Przybywali do mnie jako szamana,
aby znaleźć ratunek, jednak ja sam poszukiwałem
kogoś mądrzejszego, aby wyjaśnił mi, co tak
właściwie wtedy się wydarzyło. Dzieje się tak
dlatego, że jeśli ktoś został schwytany przez
Mantindane, w jego życiu zachodzą wielkie zmiany,
zaś osoba staje się tak zszokowana, iż wstydzi się
samej siebie - wykształca wobec siebie nienawiść,
której nie rozumie a także delikatne zmiany w życiu,
których sensu nie pojmuje.
Rzeczy, o których mówi Mutwa, to z jednej strony
problemy emocjonalne, jakie spotykają ludzi, którzy
doświadczyli abdukcji, a z drugiej pojawiające się u
niektórych zmiany osobowości, czasem mające skutek w
pojawieniu się uzdolnień w kierunku artystycznym.
Porównaj ze stanem „wyostrzenia zmysłów” u Mutwy.
Jedna z nich jest następująca: Wykształca się
niespotykane umiłowanie rodzaju ludzkiego. Chce się
objąć każdego i powiedzieć: „Hej ludzie! Obudźcie
się! Nie jesteśmy sami, ja to wiem!”
Doświadcza się także uczucia, iż twoje życie, nie
należy już do ciebie i co więcej, czuje się dziwną
potrzebę przenoszenia się z miejsca na miejsce,
potrzebę bycia w podróży. Człowiek boi się wtedy o
przyszłość, napełnia się obawami o ludzi.
Kolejna rzecz to rozwijanie wiedzy, nie należącej do
samego człowieka. Rozwija się zrozumienie kosmosu,
czasu, stworzenia - pojęć, które nie mają sensu dla
zwykłych ludzi. To stan, gdzie po strasznych
torturach, usunięciu z ciała substancji, dochodzi do
pewnego rodzaju wymiany i kiedy wie się rzeczy, o
których wiedzą Mantindane, ale nie zwyczajni ludzie.
Ale proszę pana, taki stan boskiego oświecenia może
zdarzyć się też pod innymi warunkami... Dla przykładu
pewnego razu w 1966 roku zostałem aresztowany i
dosyć brutalnie przesłuchiwany przez służbę
bezpieczeństwa. Był to okres, w którym Czarni
intelektualiści, bez względu na to kim się było,
doświadczali wizyt ze strony tych ludzi, którzy
poddawali ich torturom, czasem podłączając do prądu
i zadając pytania itd.
Czasem, kiedy ci „ludzie” poddają innych torturom,
ich ofiary wyczuwają, co myślą ich oprawcy. Czasem
także w przypadku oddziaływań z ludźmi ma miejsce
wymiana myśli. [...]
To właśnie dlatego mówię o tych dziwnych rzeczach,
które przepływają przez moją głowę. Tamtego dnia
moje myśli zalały wizje z mózgów Mantindane.
Od tego czasu (a jestem człowiekiem
niewykształconym), trudno mi o tym mówić, a co
dopiero pisać. Wyrażenie tego, co ludzie lepiej
znający angielski powiedzą w kilku słowach, zajęłoby
bardzo dużo czasu. Jednak moje dłonie są w stanie
wykonywać rzeczy, których nikt mnie nie nauczył.
Wykonuje działające silniki, pistolety każdego typu,
co potwierdzą znający mnie ludzie. Pan Icke może
pokazać panu, co zrobiłem wokół mojego nowego domu.
Konstruuje maszyny z kawałków żelaza. Nie wiem, skąd
nabyłem tej wiedzy. I od owego przerażającego dnia,
wizje (w tym te, które widuje od dziecka) oraz
normalne odczucia szamana zyskały na intensywności.
Nie wiem dlaczego tak jest i chcę poznać tego powód.
Muszę powiedzieć jednak panu, że istoty, które
ludzie błędnie nazywają obcymi, nie są wcale tak
obcy.
cdn...
Tłumaczenie, opracowanie i źródło:
Serwis NPN
Skopiowane:
wolnemedia.net
ŹRÓDŁA
1. Great Zulu Shaman and Elder CREDO MUTWA on Alien
Abduction & Reptilians, A Rare, Astonishing
Conversation 9/30/99 by Rick Martin.
2. Vasamazulu Credo Mutwa and the Alien Agenda,
Louis Proud, FATE, May 2008.
3. Cytaty ze Starego Testamentu za: Biblia
Tysiąclecia, Pallotinum, Poznań 2002.
4. Internet: Ufoevidence.org / Earthfiles.com
|